Rozdział IX

Rano oczywiście nie znajduję przy moim boku Sonii. Nie jestem tym faktem ani zdziwiony ani wystraszony. Jak zawsze z rana siedzi w swoim biurze i załatwia coś o czym ja nie mam zielonego pojęcia.

Czasami irytuje mnie to, jak mało wiem o  interesach, aukcjach i fuzjach. Czuję się jak głupek, kiedy ona rozmawia przez telefon a ja świecę oczami i zastanawiam się czy choćby jedna setna tego co mówi jest dla mnie zrozumiała.

Utwierdza mnie to w przekonaniu, że nie byłbym odpowiednim mężczyzną dla niej. Ona miliarderka zarabiająca krocie miałaby związać się ze mną? Męską kurwą? I co ja mógłbym jej zaoferować?

Niezłe bzykanko. Tylko tyle plus całe serce. Niezbyt wiele.

Oczywiście mógłbym być prawnikiem. Znam się na tym fachu ale i tak nie miałbym jej zbyt wiele do zaoferowania. Wciąż zarabiałbym mniej od niej. A to do cholery facet powinien zarabiać na swoją kobietę i rodzinę a nie odwrotnie.

Niestety. Prawda jest taka, że nigdy nie będę jej miał na wyłączność. Zbyt wiele nas dzieli.

Patrzę na zegar stojący w kącie pokoju. Dochodzi dziesiąta. Nie chce mi się wstawać póki Sonia po mnie nie przyjdzie ale przecież nie będę  tak tu leżał do usranej śmierci. Może poćwiczę?

W penthousie Sonia ma swoją prywatną siłownie. Czemu mnie to dziwi? Ledwie w nocy powiedziała, że ma własny samolot więc siłownia to nic takiego.

Ach te kaniony nas dzielące.

Pozwalam sobie na jeszcze parę minut błogiego lenistwa i wdychania zapachu ciała Sonii z poduszek. Czuję jej drogi szampon, ulubione perfumy i aromat jej ciała. Jest lekko pomarańczowy i waniliowy. Pasuje do niej.

Sam nie wiem czemu zaczynam szczerzyć się do siebie jak idiota. Śmieję się w radości waląc pięściami w materac jej wielkiego łóżka.

Jadę! Jadę z nią do Tokio i spędzę w jej ramionach całe siedem kurewsko, bezczelnie wspaniałych dni.

Roznosi mnie energia. Nie wiem kiedy ostatnim razem byłem tak szczęśliwy.

Szczęśliwy idiota. Tak, jestem nim ale cóż mogę na to poradzić? Nie moja wina, że kocham ją na zabój a perspektywa spędzenia z nią tygodnia rozsadza mnie od środka.

Mógłbym siedzieć z nią w szopie na drewno, w jakieś zabitej dechami dziurze bez tych wszystkich wygód a i tak byłbym najszczęśliwszym na świecie facetem. Nie jest dla mnie ważne czy lecimy do Tokio czy na Malediwy. Wszędzie tam stać mnie by polecieć samemu.

Lecę z Sonią.

Wyskakuję z łóżka jak poparzony i nagi wychodzę z jej sypialni. Uśmiech nie schodzi mi  z twarzy gdy wchodzę do swojej w poszukiwaniu czegoś w czym mógłbym poćwiczyć. Nawet myśl, że będzie nam towarzyszył ten gnojek nie jest w stanie popsuć mi nastroju.

Przecież nie muszę spędzać  czasu z nim. Polecą z nami Gustaw i Paweł, może pohamują jego samcze zapędy. Jak nie to potraktuję go tak jak wczoraj. Pięścią w nos i wykopię z powrotem do domu.

W pokaźnych rozmiarów garderobie znajduję na najniższej półce dresowe spodnie, biały t-shirt i parę adidasów. Rozmiary jak zawsze trafnie dobrane. Czasami myślę, że Sonia zna nawet numer mojego świadectwa z podstawówki. Szczerze? Nie zdziwiłoby mnie to.

Lubi być apodyktyczna. A ja lubię, gdy się mną rządzi. Tyle w temacie.

Wciągam dresy i t-shirt nie zażywając wcześniej kąpieli. Chcę czuć jeszcze przez jakiś czas jej zapach na sobie. Lubię nim pachnieć, to tak jakbym miał ją wciąż przy sobie.

Przemierzam wewnętrzny korytarz i na samym jego końcu dochodzę do ostatnich drzwi. Za nimi jest siłownia z najlepszym sprzętem. Czasami myślę o tym by zaciągnąć tu Sonie i razem z nią...Poćwiczyć.

Rzucam chciwe spojrzenie drewnianym drzwiom obok tych od siłowni, za którymi znajduje się sanktuarium Sonii. Jej biuro. Kopalnia wiedzy na jej temat. Bezkresny ocean odpowiedzi na wszystkie niemal moje pytania. Zapewne teraz tam jest i wyczynia swoją magię w świecie  biznesu.

Chcę zapukać i wyrwać ją stamtąd, ale wiem że to byłoby niestosowne. Wykopałaby mnie z niego raz dwa  i nawrzeszczała. Jestem tego  pewny.

Zaciskam dłonie w pięści niwelując tym odrobinę natrętne swędzenie w palcach. Moja ciekawska natura gryzie mnie od środka ale ją powstrzymuję. Sięgam do klamki siłowni i wchodzę do wnętrza.

Pomieszczenie jest białe, czyste i zadbane. Jak w całym apartamencie Sonii tu także rozpościera się widok na miasto z wielkich okien. Fajnie jest ćwiczyć albo biegać na orbitreku patrząc na chmury z samego szczytu wieżowca.

Przechodzę między rozstawionym sprzętem do stojącej przy wejściu do łazienki wierzy stereo. Widzę umieszczonego w porcie USB złotego ipoda Sonii. Ciekawe czego słucha podczas ćwiczeń. Muszę to sprawdzić i dorzucić do mojej kolekcji niewielu informacji o niej.

Wyciągam dłoń by wcisnąć play, kiedy kątem oka dostrzegam jakiś ruch. Przez otwarte drzwi łazienki widzę brązowe fale. Uśmiecham się do siebie.

Sonia.

Może będę miał szansę na spełnienie mojej fantazji z nią w roli głównej i z siłownią w tle? Muszę się dowiedzieć.

Wchodzę z szatańskim planem w głowie i lubieżnym uśmieszkiem na twarzy. To wszystko znika wraz z całym moim dobrym nastrojem pozostawiając po sobie jedynie szok, kiedy przestępuję próg.

Sonia stoi przed wielkim lustrem zawieszonym nad umywalkami.  Włosy ma wysoko spięte na głowie i w sumie, gumka je trzymająca to jedyne co na sobie ma.

Stoi bokiem do mnie. Patrzy z bólem i smutkiem na swoje prawe ramię. Tęskne spojrzenie, tak mogę nazwać sposób w jaki ma utkwiony w nim wzrok.

Jednak ja nie zwracam uwagi na to co ona. Przed oczami mam rozpościerające się po jej lewej stronie blizny. Są różowe i wypukłe. Ciągną się od połowy lewej strony pleców, przez bark po lewy łokieć i wiją dziwnym ornamentem po jej żebrach, wchodząc paroma rysami na pierś.

Czuję jak moje usta stają się suche a oczy coraz większe.

Boże! Kto jej to zrobił? Jak?

Mam ochotę...Sam nie wiem. Krzyczeć z wściekłości czy tulić ją do siebie? Całować każdy skrawek wielkiej blizny czy paść przed Sonią na kolana i płakać? Nie wiem. Chyba wszystko na raz.

Sonia podnosi wzrok do lustra. Nasze spojrzenia spotykają się a ona nagle zrzuca maskę milionów trybów i najzwyklej w świecie panikuje.

-Jezu! Wiktor!-krzyczy łapiąc biały szlafrok z umywalki -Wyjdź stąd natychmiast!

Okrywa się nim w szalenie szybkim tempie, chcąc zakryć się przede mną.

O nie Soniu. Już to widziałem. Nigdzie nie wyjdę póki nie dostanę odpowiedzi.

Ruszam ku niej a ona się odsuwa. Nie daję jej uciec. Nie mogę. Nie tym razem. Poznałem zakazany owoc i chcę więcej. Chcę wiedzieć co się stało. Muszę wiedzieć.

-Pokaż.-żądam stając nad  nią.

-NIE! WYJDŹ!-nigdy tak nie krzyczała.

Widzę jak przez jej twarz przeskakuje miliony uczuć. Strach,ból, przygnębienie, potępienie, nienawiść. A to wszystko nie do mnie, lecz do siebie samej. Kiedy dostrzegam obrzydzenie wymieszane z paniką i chęcią zapadnięcia się pod ziemię nie wytrzymuję.

Nie pozwolę ci się zapaść pod ziemie kochanie. Bez względu na wszystko, nie pozwolę.

Gniew we mnie buzuje na myśl, że ktoś ją tak skrzywdził. Boże! Kto? Jakiś zazdrosny, zawistny dupek który z nią przegrał?

Dajcie mi jego nazwisko a zabiję gnoja. Przysięgam, zabiję go!

-Nie mam zamiaru!-mimowolnie krzyczę- Pokaż.

Odsuwa się wpadając plecami na umywalki. Jej oczy są wielkie  ze strachu.

Cholera! To nie strach. To przerażenie.

Nie bój się mnie skarbie. Błagam cię, nie bój się.

Łapię ją w ramiona, z których stara się wyswobodzić. Jest silna ale to ja jestem tu dziewięćdziesięcioma kilo masy mięśni i testosteronu. Góruję nad nią i  bez większego wysiłku mogę przewalić na podłogę.

Bije mnie swoimi małymi piąstkami po torsie. Po jej pliczkach płyną łzy wstydu ale nie mogę teraz na nie zważać. Jeśli dam jej teraz uciec nigdy więcej mogę nie dostać szansy na poznanie prawdy. Co więcej mogę nigdy nie mieć szansy na powrót do niej.

O nie. Nie mogę teraz tego zmarnować.

Łapię jedną dłonią jej nadgarstki i siłą obracam tyłem. Przytrzymuję je na wysokości jej mostka dociskając plecy Sonii do swojej piersi. Łzy wciąż skapują po jej ślicznej buzi ale nie płacze już. Nie zanosi się szlochem tylko w milczeniu przeżywa swą udrękę.

Drży w moich ramionach, kiedy powoli kładę wolną dłoń na jej lewym ramieniu i leciutko zsuwam materiał szlafroka. Opada na podłogę pokazując mi wszystko to co tak skrzętnie próbowała ukryć przede mną i światem. Cholernie wielką bliznę złożoną z siateczki mniejszych. Wiją się po jej ciele jak setki węży tworząc swego rodzaju ornament.

Boli mnie, że ktoś ją skrzywdził ale jest z nimi jeszcze piękniejsza.

To chore, wiem. Nie potrafię jednak myśleć, o niej inaczej niż piękna.

-To przez to nie chcesz być dotykana?-pytam patrząc na nią w lustrze.

Wzrok ma spuszczony na podłogę. Dalej roni łzy ale jej szczęki są zaciśnięte. Sonia-przerażona. Miałem nadzieję już nigdy więcej jej takiej nie zobaczyć.

A teraz stoję tu z kompletnie nagą kobietą mojego życia a ona jest przerażona. Ja ją przerażam.

Znowu.

-Sonia, mów do mnie. -błagam ją-To przez to?

Podnosi na mnie wodnisty wzrok. Białka ma zaczerwienione a policzki podpuchnięte. Wygląda jak mała dziewczynka, której ojciec wlał za jedynkę w szkole.

-Tak.-szepcze znowu opuszczając wzrok.

Ciągle się trzęsie jak osika.

A jeżeli mój dotyk sprawia jej ból? Kurwa! Nie chcę by ją to bolało. Nie przeze mnie.

Wypuszczam ją ostrożnie z objęć pilnując by nie uciekła. Nie robi tego. Schyla się po szlafrok i naciąga na siebie. Ociera łzy jego rękawem. Zdaje się jakby ta odrobina materiału dodała jej sił i odwagi.

Staje wyprostowana jak sprężyna. W jej oczach widzę gniew i upór. Jest wściekła, wiem to choć nie wiem czy bardziej na mnie czy na samą siebie. Chyba na nas oboje.

-Boli cię to?-wskazuję palcem ukryte blizny.

-Nie, do cholery nie boli.-warczy przez zaciśnięte zęby.

Czuję jak moja Sonia się ode mnie oddala. Zostaję z Sonią-chłodną, rozwścieczoną i oficjalną a to boli. Pragnę tylko wiedzieć czy jest zdrowa. Chcę znać prawdę o tych bliznach, bo kurwa mać ją kocham. Czy to takie trudne do zrozumienia?

-Więc?

Milczy.

Dobija mnie jej milczenie. Znowu na mnie nie patrzy. Zezuje gdzieś w bok  jakbym to ja był sprawcą jej największego cierpienia.

Zaraz mnie szlag trafi. Przysięgam.

-Czemu?

Rzuca mi wyzywające spojrzenie przepełnione wrogością i chłodem. Mam wrażenie, że od niego mogę zamarznąć do szpiku kości.

-Bo to straszne.-mówi beznamiętnie z wysoko zadartym podbródkiem.

Jak ona może tak mówić? Przecież to tylko blizny. Ja pierdole! Tylko blizny.

-Nie jest straszne.-chcę zaprzeczyć.

Wali mnie mocno w twarz z otwartej dłoni.

Zaskoczyna  mnie, na prawdę. Nigdy bym się tego po niej nie spodziewał ale jak już wiadomo... Sonia jest twierdzą szyfrów. Niewiele o niej wiem.

Zdezorientowany łapię się za piekący policzek. Czy ona na prawdę własnie mnie uderzyła?

Nie żebym jakoś strasznie to odczuł. Nie raz dostałem o wiele mocniej tylko, że jej cios bardziej rani mi dusze niż ciało.

-Przestań! Przestań mówić, że to nie jest straszne! To jest okropne, obrzydliwe!-krzyczy i znowu roni łzy

Zaraz dostanę zawału. Przysięgam.

-Wcale nie.-warczę próbując się opanować by jej nie udusić- To część ciebie i wcale nie jest obrzydliwe. Obrzydliwe jest zabijanie, gwałcenie i niszczenie a nie posiadanie blizn.

Macha na mnie rękoma jak na natrętną muchę. Ręce jej drżą, z oczu płyną łzy a  jej oddech przyspiesza.

Piersi pod szlafrokiem unoszą się w gniewie, kiedy cedzi z trudem słowa.

-To jest obrzydliwe -wskazuje na siebie-i nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej. A teraz wyjdź.

Po moim trupie ślicznotko. Zaszedłem za daleko by teraz sobie odpuścić.

-Nie.-mówię dobitnie- Zostaję, a ty masz mi powiedzieć co się stało.

Pioruny w jej oczach powinny mnie zabić na miejscu. Nie jest już wściekła. Jest porządnie wkurwiona. Wydyma słodkie ustka ściskając dłonie w piąstki. Tym razem się nie zdziwię, jak znowu mnie uderzy.

-Łamiesz zasadę. Wiesz o tym?

Czy wiem? Wiem i jestem tym faktem przerażony. Nigdy nie pomyślałbym, żeby łamać jej zasady bo to oznaczałoby koniec naszego układu a tego bym nie przeżył.

Jednak...Nigdy też nie sadziłem, że ujrzę to co ujrzałem. Nie pomyślałbym, że to przez to moja Sonia nie chce być dotykana. To straszne, prawda. Nikt nie powinien być obdarty ze swojej skóry ale ona wciąż pozostaje moja. Z bliznami czy bez.

Może jeśli teraz się wycofam, nie odeśle mnie do domu?

Nie cholera! Nie wycofam się. Nie chcę by sądziła, że mówię to wszystko i się nią przejmuję bo mi płaci. Kocham tę dziewczynę i muszę jej udowodnić, że to co się stało z jej ciałem nie odstrasza mnie. Gdybym teraz odszedł własnie to bym jej przekazał. Powiedziałbym jej, że się nią brzydzę, a to wierutne kłamstwo.

-Tak. Wiem.

Moje przyznanie się wywarło na Sonii żądane wrażenie. Dostrzegła, że mimo groźby utraty jej jako klientki nadal tu stoję i patrze na nią. Czego innego się spodziewała?

Mało razy dawałem jej do zrozumienia, że ją kocham? Mało razy pokazywałem jak wiele dla mnie znaczy i co ze mną robi jej obecność?

Kurwa!

Nareszcie zaczynam rozumieć.

Nie zdawała sobie sprawy z tego jak działa na mężczyzn, więc jak mogła zrozumieć moje gesty i  mało dyskretne sygnały? Teraz wiem, ze Sonia tak na prawdę jest małą, niepewną siebie dziewczynką. Nie sądzi by mogła kogoś podniecać bo ma na skórze to co ma.

Najwyraźniej nie wierzy by ktoś mógł ją kochać. Bo jak ktoś mógłby kochać ją skoro ona sama się nie akceptuje? Ja pieprze. To takie proste!

Mam mój mały element do kolekcji. Chryste.

Chcę jej pokazać ile dla mnie znaczy. Chcę nauczyć ją akceptowania siebie. Chcę by była szczęśliwą, w pełni żyjącą kobietą. Oczywiście mam w tym swój mały cel. Jestem egoistą jeśli o nią chodzi.

Moja fantazja podpowiada mi piękny scenariusz. Może jeśli mi się uda sprawić, że zaakceptuje siebie to...Kurde, może zaakceptuje moją miłość a w tym i mnie samego? Złudne marzenie ale jestem zdeterminowany.

Chcę spróbować. To jest moja pierwsza i ostatnia szansa o jakiej jeszcze wczoraj marzyłem.

Chwytam się tej jednej nadziei i idę z nią u boku na przód.

-Sonia...-podnoszę dłonie jakbym chciał uspokoić rozjuszone zwierze-Pozwól mi nauczyć cię.

Mruga na mnie w zdziwieniu.

-Co?

-Nauczyć cię akceptowania samej siebie. Pozwól mi.-błagam ją powoli się do niej zbliżając.

Nie jest już wściekła czy przerażona. Jest zdezorientowana.

-Czego ty mnie chcesz nauczyć?-jej głos jest zachrypnięty.

-Akceptacji Soniu.-mówię postępując kolejny krok ku niej- Jesteś piękna, nie ważne czy masz blizny czy nie. Pozwól mi nauczyć cię tego, że taka właśnie jesteś.

Unoszę stopująco dłoń, gdy otwiera usta by mi przerwać. Nie mogę jej na to pozwolić, gdy się rozkręci to nie przestanie, a ja muszę jej powiedzieć wszystko co myślę.

-Nic nie mów. Teraz moja kolej. Chcę ci pokazać, że dotykanie cie tam wcale nie jest obrzydliwe.

-Jest. Nie mów, że to co widziałeś jest piękne.-burczy nie zauważając jak się do niej zbliżam.

-Dobrze.-przytakuję by ją uspokoić- Nie jest, masz racje. Ale jest to częścią ciebie i ja cię taką akceptuję. Chcę cie tam dotykać bo to wciąż ty, kochanie. To ciągle ty.

Delikatnie łapię jej twarz w moje dłonie i unoszę by spojrzała mi w oczy. Musi w nie patrzeć by widzieć moją szczerość.

Nie szarpie się ale wciąż jest spięta i nieufna. Pragnę ją przytulić, lecz wiem, że teraz niczego bym tym nie wskórał. Bez względu na to na jakim trybie działa, potrafię jeszcze odgadnąć jej ruchy i mowę ciała. To się na całe szczęście nie zmieniło.

-Pragnę cię dotykać kiedy nie masz na sobie tego cholernego boddy. Chcę pieścić cię w dłoniach i muskać ustami.-subtelnie całuję te słodkie ustka nie spuszczając z niej wzroku- Proszę pozwól mi pokazać ci jakie to jest wspaniałe. Pozwól się nauczyć akceptacji.

Przygląda się mi uwarzenie analizując każde moje słowo. Modle się w duchu by mi pozwoliła. Pokarze jej jaka jest piękna i jaka wspaniała.

Te cholerne blizny na prawdę mnie nie interesują. Jest moja.

-Nie chcę.-mówi agresywnie- A teraz wyjdź.

Wzdycham ciężko kręcąc głową w roztargnieniu i rezygnacji. To tyle jeśli chodzi o moje nauczenie jej akceptacji i spełnienie wybujałego marzenia o happy endzie.

Wypuszczam jej twarzyczkę  z dłoni i odwracam się napięcie do drzwi. Wszystko we  mnie aż skacze z gniewu. Krew buzuje, nerwy krzyczą w proteście ale ona już podjęła decyzje. Moje serce krwawi.

Zamknij się ty pieprzony romantyku. Masz tylko czarną duszę i marne przeświadczenie, że mógłbyś dać jej coś na czym jej zależy. Nie jesteś jej wart Wiktor. Zrozum to wreszcie.

-Ale pojedziesz ze mną do Tokio?-jej pytanie zapala we mnie kolejną iskrę nadziei.

-Tak.-odpowiadam zatrzymując się w drzwiach.

Widzę wstępującą na jej lico ulgę, którą niestety zaraz mam zamiar zniszczyć. Idę za ciosem. Nie mogę się poddać.

Umrę jeśli mnie zostawi ale jeśli nie pomogę jej zrozumieć, że wciąż jest sobą, Sonią mimo blizn to znienawidzę siebie. Nie wiem co jest gorsze w tym momencie ale pomyślę nad tym w domu.

-Ale jeśli spełnisz moje dwa warunki-jej mina rzednie szybciej niż  pojawiająca się we mnie iskra nadziei-Pozwolisz mi na naukę i dotyk...

Podskakuje w miejscu na moje słowa. Jej oczy rozszerzają się w strachu i szoku. Znowu zbijam ją z tropu.

-Dotyk?-piszczy nienaturalnie cienkim głosem.

Owija się ramionami w talii, mówiąc gestami jak się boi i jak bardzo nie chce by do tego doszło. Niestety. Dojdzie jeśli się zdecyduje. O to w tym chodzi. Ma być moja i ma akceptować siebie. Mój dotyk na niej. To mój warunek. Nie odpuszczę.

-Tak. Nie od razu ale z czasem cie tam dotknę. I drugi warunek.-pokazuję dwa palce udając, że nie widzę jej przerażenia- Opowiesz mi co się stało.

-Pragniesz złamania wszystkich zasad Wiktorze.-stwierdza cicho  patrząc na mnie spod byka.

A żebyś wiedziała kochanie, wszystkich. Co do jednej.

-Zdaję sobie z tego sprawę.-przytakuję jej głową.

Stoimy w ciszy bombardując się spojrzeniami. Sonia oddycha ciężko a ja czekam na wyrok sądu ostatecznego. W głębi duszy już żałuję postawienia się jej. Czuję w kościach, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Będę cierpieć. Jestem tego pewien.

-Chyba pora na ciebie. -mówi w końcu ku mojemu przerażeniu.

-Słucham?

Chcę się upewnić czy dobrze rozumiem. Koniec, tak?

Obserwuję ją jak kręci młynka kciukami wystającymi spod rękawów za dużego szlafroka. Chyba sama jest nie pewna tego co chce mi powiedzieć. Rozumiem ją, w pewnym sensie.

Jeśli nie pojadę straci kompana i materiał do bzykania. Do tej pory nie zdradziłem się z naszym ,,związkiem,, a znalezienie kogoś równie zaufanego w ciągu paru dni będzie dla niej dość trudne. Boli mnie to, że może tak o mnie myśleć i pragnąć mojego towarzystwa jedynie z tego powodu, ale kim ja jestem? Niczym więcej jak męską dziwką. Jeśli jednak mnie weźmie będzie musiała mi zaufać bardziej niż dotąd. Wątpię by to zrobiła.

Żegnaj Soniu.

-Mam wiele spraw do załatwienia dzisiaj i jutro.-mamrocze spuszczając wzrok na podłogę- Nasz czas dobiegł końca.

Ok. Czyli koniec. Kiedyś przecież musiał nadejść.

Jestem wściekły. Nie, to za mało powiedziane. Mam wrażenie, że moje serce jest rozdzierane na milion kawałków a wnętrze  pustoszy pierdolony huragan Cathrina. Zaraz umrę.

Bez jaj. Na prawdę zaraz zejdę. W moim wieku to największe prawdopodobieństwo.

Mam ochotę stąd uciec i zaszyć się pod ziemią. Chcę się spić i może zajarać blanta. Od setek lat tego nie robiłem, więc może czas na powrót do starych przyzwyczajeń.

Jedno co jest teraz pewne to to, że muszę wyjść. Czuję jak łzy cisną mi się do oczu.

-Zawsze na twoje usługi Soniu.-mówię a mój głos jest niesłychanie spokojny- Do widzenia.

Nie patrzę na nią. Nie umiałbym wyjść, gdy podniosła na mnie te czekoladowe oczka.

Do drzwi wyjściowych z siłowni jestem w miarę opanowany. Kiedy znajduję się na korytarzu, już się nie powstrzymuje. Nie przebieram się. Gówno mnie obchodzi jak teraz wyglądam. Po drodze zaglądam do sypialni Sonii by zgarnąć mój telefon. Na łóżko też nie patrzę. Za dużo wspomnień. Zbyt pięknych wspomnień.

W salonie znajduję moje rzeczy ale mam to gdzieś. W dupie z tym wszystkim. Całe to życie to jeden wielki chłam.

Nie myślę. Robię wszystko mechanicznie. Całą swoją resztkę świadomości wkładam w to by nie płakać.

Z impetem zatrzaskuję za sobą drzwi do jej apartamentu i przywołuję windę. Jej kurewskie szczęście, że jest na naszym piętrze. Nim drzwiczki otwierają się na oścież ja już w niej tkwię i wciskam poziom minus jeden. Czekam tylko na moment by wsiąść do Audi i odjechać stąd jak najdalej.

Nerwy mi puszczają gdy wsiadam do auta.  Wale dłońmi o kierownice krzycząc na całe gardło jakieś nieartykułowane słowa. Nie wiem jak długo tam siedzę, nie wiem jak docieram do domu. Nie wiem jak i kiedy wydobywam z barku whiskey i wypijam ją. Nie wiem jak długo siedzę na podłodze i ciągnę z  butelki bursztynowy płyn.

 Od momentu, kiedy zamknęły się za mną drzwi windy na podziemnym parkingu nie zapamiętuje zbyt wiele.

***

Moi drodzy,
Proszę wybaczcie mi. Zdaję sobie sprawę, że ten wpis jest o wiele krótszy niż poprzednie ale jak na ten moment nie zdołałem dopisać niczego nowego. Mam jednak nadzieję, że tym którzy czytają mojego bloga i czekają na nowe wpisy TO wystarczy i wykażą się zrozumieniem.

P.s. Postaram się jak najszybciej stworzyć nowy rozdział. 

Pozdrawiam 
W.

11 komentarzy:

  1. Wiktorze, ze pozwole sobie tak osobiście, proszę o kolejną część. W opowiadaniu sa nieliczne błędy, jednak sama historia jest rewelacyjna. Gratuluję. Ciekawa jestem jak pociagniesz oswajanie Soni. Bo myśli ze to koniec w ogole nie dopuszczam...
    Martyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następny wpis? Minęło już 28. tygodni!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiktorze czy będzie jeszcze ciąg dalszy blog ? Czyta się Ciebie wyśmienicie nie daj się prosić . pisz dla nas:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ile można czekać na kolejny rozdział?! On w ogóle będzie?!?!?!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy ty żyjesz?!

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochałam te opowiadania, a teraz, kiedy ludzie zaczęli Cię czytać; przestajesz?!

    OdpowiedzUsuń
  8. Czy tu też koniec?

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy to już koniec? Nie będzie więcej wpisów?

    OdpowiedzUsuń
  10. 40 yr old Database Administrator II Deeanne Monroe, hailing from Angus enjoys watching movies like Downhill and Horseback riding. Took a trip to Church Village of Gammelstad and drives a Ferrari 340 Mexico Berlinetta. zobacz tutaj

    OdpowiedzUsuń