Rozdział IV


Otwieram powoli powieki. Ostre światło wdziera się nieproszone do mojej głowy przez wielkie okna sypialni. Znowu zapomniałem zasłonić kotary. Szlag by to.

Jestem wycieńczony i obolały po wczorajszej gimnastyce z Dominika. Jej pejcze, baty i cale to BDSM wykańcza mnie. Co ja sobie myślałem przyjmując jej ofertę?

Pieniądze, to mnie skosiło. Kurewsko wysoka stawka za kilka godzin okładania szpicrutą wydawała mi się satysfakcjonująca. Szkoda, że dzisiaj tak nie myślę.

Wstaję powoli, starając się nie zwracać uwagi na bolące plecy i penisa. Bolą, fakt ale nie mogę powiedzieć by był to niemiły ból. Jest w nim coś co cieszy ten kawałek mojej mrocznej seksualności. Jedynie moje sumienie płacze w kącie. Nie wiem czemu. Po tylu latach bycia męską dziwka powinno się było przyzwyczaić.

Po drodze do łazienki zrzucam z siebie satynowe spodnie od piżamy i niczym młody Bóg przemierzam kolejne metry. Niechętnie spoglądam na migającą lampkę w telefonicznej sekretarce. Zajmę się tym potem. Najpierw kąpiel.

Odkręcam na full gorącą wodę. Już po chwili łazienka wypełnia się parą, pokrywającą szkło przesuwnych drzwiczek prysznica i wielkie lustro nad umywalką. Wchodzę pod natrysk ciesząc się przyjemnym bólem jaki mi sprawia i schodzącym ze mnie zapachem perfum Dominiki. Nie chcę go mieć na sobie.

Czysty i rześki wchodzę do salonu. Biały ręcznik oplatam wokoło bioder. Choć mieszkam na jedenastym piętrze wiem, że sąsiadka z bloku na przeciw tylko czeka by ujrzeć mnie gołego. Zawsze to robi.

Śmieję się do siebie na myśl, o wzbudzaniu takich emocji w kobietach. Jestem przystojny, nie wypieram się ale kompletnie nie rozumiem tego całego zachwytu. Kiedyś jedna z moich klientek powiedziała mi, że okrywa mnie mgła seksualności. Może ma rację. Nie wiem. Wiem tyle ile mi trzeba. Wiem czego chcę i czego pragną one. Potrafię im to dać i tylko to się liczy.

Wstawiam ekspres. W międzyczasie, gdy czekam na zaparzenie się kawy siadam przy stoliku z gazetą w dłoni. Z radia dochodzą mnie poranne wiadomości. Znowu wypadek, znowu dzieciobójstwo, znowu cały ten shit, który sprawia, że cieszę się z tego kim jestem. Zabiłbym każdego kto dotknąłby moje dziecko choćby palcem.

Trzęsę głową na boki. Ja i dzieci... Mieszanka wybuchowa. Mamusiu jak poznałaś tatę? Był męską dziwką, uratowałam go przed piekłem. Śmiechu warte.

Ciche pikanie zawiadamia mnie o zaparzonej kawie. Leje spory kubek i z maślanymi rogalikami siadam przed telewizorem. Umiejętnie ignoruję sekretarkę. Lubię to co robię. Lubię seks i orgazmy. Lubię gdy kobiety krzyczą w rozkoszy. Nie jest ważne czy nade mną,pode mną czy obok mnie. Uwielbiam to ale Dominika mnie wykańcza.

Poważnie zastanawiam się nad odmówieniem jej, gdy kolejny raz zadzwoni. Zabawki są fajne ale z natury to ja jestem dominujący. Jestem facetem, któremu one mają ulegać, a nie którym ulegam ja. Bycie niewolnikiem mnie nie bawi. Daje przyjemność ale nie jest szczytem marzeń.

Po zjedzonym śniadaniu idę pobiegać. Lubię to. Gdy czuję przepływające przez moje ciało zmęczenie nie wywołane seksem, mam wrażenie bycia pełnym. Lekki ból w płucach, plączące się po schodach nogi, urywany oddech po przebiegnięciu dziesięciu kilometrów sprawiają, że żyję. Na prawdę to lubię.

Dziś dzień jest słoneczny i ciepły. Cale szczęście, ze nie parny i duszny. Bieganie w duchocie dobija mnie niemal tak, jak spotkania z Dominiką. Cienizna. Biegnę przez park. W uszach brzęczy mi Beethoven z ipoda. Biegnę.

Obserwuję ludzi spędzających ten letni poranek w parku. W większości to osoby starsze lub nastolatkowie. Siedzą w ławeczkach przy dróżce i na kocach przed strumykiem rzucając chleb opasionym kaczkom. Prawdopodobnie nie latają. Są zbyt grube od wiecznego dokarmiania.

Biegnę dalej. Dostrzegam ponad konarami drzew szczyt jednego z trzech nowoczesnych biurowców. Wzdycham ciężko, ciężej niż bym chciał. Odpędzam od siebie niebezpieczne myśli krążące mi po głowie. Znowu to sobie robię.

Zawsze gdy wychodzę pobiegać przysięgam sobie solennie, że nie przyjdę do tego parku. Wybiegam z domu,obieram przeciwny kierunek a i tak na koniec ląduję tutaj. Niech mnie szlag trafi. Nogi same mnie tu niosą.

Wracam do domu wściekły jak osa. Nie wiem kto mnie bardziej w tym wszystkim wkurwia. Ja sam czy...Daj sobie spokój Wiktor. Nie zadręczaj się.

Kolejny prysznic. Tym razem szybki i zimny. Wycierając ciało staram się nie myśleć. Po prostu być. To trudne ale opanowałem do perfekcji tę umiejętność. W końcu rżnąc czasami mniej urodziwe kobiety musiałem się tego nauczyć. Przywdziewam maskę pożądania i wycofuję myśli. Jestem z nimi ciałem a dusza...Dusza chyba już dawno mnie opuściła.

Wykąpany siadam przed plazmą i przez kolejne godziny gram w Forze. Co i rusz moje oczy skanują światełko na sekretarce. Muszę w końcu się przemóc i odsłuchać wiadomość. To nieprofesjonalne, by nie odpowiedzieć na wezwanie klientki.

Wzdycham ciężko. Dystans. Liczy się dystans. Muszę oddzielać pracę od życia codziennego. Jeśli bym tego nie robił gierki Dominiki już by mnie wykończyły.

Sadzę, że to Monika. Moja dzisiejsza kochanka. Zawsze dzwoni z przypomnieniem o spotkaniu, jakbym był przygłupi.

Siadam w fotelu i włączam play.

-Cześć Wiktor-słyszę wydobywający się z głośniczków głos.

Czy mówiłem coś przed chwilą o dystansie? Niech go szlag. Od razu rozpoznaję ten głos. Miękki, uwodzicielski, wesoły i zarazem odrobinę stanowczy. Jest to głos, który samym westchnieniem niezadowolenia podwyższa libido mężczyzn i stawia ich sprzęt na baczność.

Tak samo jest i ze mną. Moje imię wypowiedziane tym głosem jest miękkie i obiecuje nieopisaną rozkosz. Rozkosz, którą jego właścicielka zawsze daje.

Sonia.

Jest moja Bonie, moja muza, moim sercem. To wlanie ona jest posiadaczką najwspanialszego tyłeczka na świecie. To mój dwunasty czerwca. Jestem nią zauroczony od pierwszego spojrzenia, do którego doszło dwa lata temu. Po każdym spotkaniu czekam na następne. Szczerze? Kocham ją na zabój.

Nie będę kłamać, robię to na co dzień. Gdyby Sonia powiedziała tylko słowo zostałbym jej prywatną kurwą, nawet gdybym miał spać chowany po kątach lub szafach. Jest kompletnie inna od całej reszty. Typ kobiety, który chce dawać tak samo mocno jak brać. Uwielbiam ją.

Jest mądra, piekielnie inteligentna i seksowna. Nie seksowna jak niebezpieczna bomba, raczej naturalnie kusząca jak Natalie Portman. Gdy leżę koło niej po seksie, czuję jej ciało obok siebie i bijące od niej ciepło, jestem jak niespełniony malarz. Jak artysta, który nie może uchwycić pędzlem piękna kobiety.

Jestem wściekły za każdym razem kiedy na nią patrze. Wściekły bo wiem, że jej nie uchwycę, nie zdołam jej złapać. Jestem męską dziwką a ona dama. Oczywiście nie drętwą paniusią. Damą z genetycznie wrodzoną lekkością i powabem.

Nasze spotkania nie zawsze kończą się w łóżku. Czasami idziemy razem do kina lub na kolację, spędzamy wieczory w knajpkach i wracamy do swych domów. Raz czy dwa spotkaliśmy się przez przypadek w jednym z klubów, do którego poszedłem by złapać dobrze opłacalne ,,chwilówki''. Nie udawała, że mnie nie zna.

Podeszła, przywitała się. Wypiliśmy drinka i pogadaliśmy, jak zwykli ludzie. Potem odchodziła do vip-room'ów by zabawiać swoich przyszłych kontrahentów. Wiedziałem, ze nie mogę tego robić. Nie mogę się z nią spotykać poza praca i usługami, ale nie umiałem się od niej oderwać.

Odchorowywałem te spotkania przez kolejne dni. Pragnąłem by zabrała mnie ze sobą do domu, zamknęła w złotej klatce i wyrzuciła klucz. Jest moja genesis i katharsis w jednym. Dla niej zostawiłbym całe życie. Ale wiem, że nie będzie mi dane tego dokonać.

-Jeśli nie masz planów na sobotę, to z chęcią się z tobą spotkam-mówi do mnie jej głosik-Daj znać. Do usłyszenia.

Wzdycham żałośnie, chyba żałośniej i ciężej niż w parku. Włączam jeszcze raz wiadomość od niej i rozkoszuję się słuchaniem. Uśmiecham się do siebie na wspomnienie naszego pierwszego spotkania.

*

Dwa lata wcześniej.

Nie wiem skąd miała mój numer. Zazwyczaj nie spotykam się z kobietami, które nie dzwonią z polecenia, ale ten głos... Od razu mnie przekonuje. Zgadzam się bez wahania na spotkanie.

Mam być o dwudziestej w jednej z tych modnych, piekielnie drogich restauracji. Nie lubię ich. Są piękne, luksusowe i bez duszy. Ceny zatrważająco wysokie, a porcje ubogie jak w Auschwitz. Jednak klientka, mój pan. Idę.

Wchodzę do restauracji. Jest tłok. Ścisk jak to w sobotni wieczór. Wszędzie pełno ludzi, głośne rozmowy walą mi po uszach. Tragedia. Recepcjonistka, śliczny rudzielec w czarnej kiecce przywołuje moją uwagę. Podaje godzinę rezerwacji i nazwisko, na które zostało złożone.

Nie sadziłem by kobieta, z którą się omówiłem podała prawdziwe. Moje zaskoczenie nie ma końca, kiedy słysząc je recepcjonistka wyskakuje za malej lady i obskakuje mnie jakbym był samym papieżem. Jest milsza i słodsza niż dwie minuty wcześniej prowadząc mnie do osobnego, nie wielkiego pomieszczenia.

Jest tu pusto. Na środku, stylizowanej na wiktoriańską komnatę, salki stoi jeden stolik i dwa krzesełka. W tym momencie stwierdzam, że muszę dowiedzieć się czegoś więcej o mojej klientce. Jeśli stać ją na wynajęcie osobnej sali w tej restauracji, w sobotni wieczór to znak, że jest piekielnie bogata.

Rudzielec informuje mnie o spóźnieniu mojej klientki, po czym wychodzi. Mogę poczekać. One często się spóźniają.

Wygładzam mankiety czarnego garnituru od Armaniego i czekam. Wynajęty kelner nalewa mi wina. Nie znam się ale smakuje dobrze. Półsłodkie, lekkie i orzeźwiające. Doskonały wybór.

Po piętnastu minutach drzwi otwierają się wpuszczając do sali glosy rozmów i stukot sztućców o talerze. Widzę ją. Szczeka mi opada. Jest piękna.

Na oko dwadzieścia pięć może sześć lat. Czarna sukienka do kolan opina kształtne ciało, długie rękawy i niewielki dekolt w łódkę zostawia wiele do wyobrażenia. Ma doskonałe proporcje. Idealnie zaokrąglona tam gdzie trzeba.

Doskonała choć nie wysoka. Maks metr siedemdziesiąt. Długie do połowy pleców, gęste włosy barwy miodowego brązu opadają w lekkich falach na piersi. Czekoladowe oczy w oprawie długich, ciemnych rzęs patrzą na mnie bystro z dozą ciekawości.

Ma słodkie, pełne usta. Takie, które od razu chce się całować, gryźć, ssać. Nie przesadnie wielkie, ale idealnie wyważone. Górna warga ma kształt góry serca. Zachwycam się różowym kolorytem jej policzków. Nie ma na sobie makijażu, nic prócz delikatnego tuszu na rzęsach. Naturalnie doskonała. Podniecam się od razu.

Z każdym krokiem dudniącym po sali od jej wysokich Louboutin'ów dostrzegam więcej. Jest wyprostowana i dumna, ale nie odpychająca. Tajemnicza, seksowna a zarazem słodka. Widzę w jej oczach zadowolenie gdy na mnie patrzy, co zadowala również i mnie.

Nie jestem w stanie pojąć dlaczego taka kobieta chce spotkać się ze mną. Może mieć przecież każdego i to za darmo. Nie chcę się nad tym zastanawiać. To nie mój interes ale ona mnie intryguje.
Zazwyczaj od pierwszego spojrzenia wiem czemu kobieta chce mnie i czego pragnie. Zdradzający mąż, odskocznia, znudzenie, niespełnione fantazje. Potrafię to wyczytać z ich twarzy. Jednak ona jest tajemnicą. Twierdzą.

Staje przede mną unosząc wysoko głowę by na mnie spojrzeć. Już sobie wyobrażam ją w tej pozie, gdy bierze mnie do ust. Resztką woli powstrzymuję się by nie zmusić jej do uklęknięcia. Nie wiem czego chce, najpierw muszę się tego dowiedzieć.

Wyciągam dłoń. Pragnę jej dotknąć, poczuć ją na sobie.

-Witam Panią.-mówię wyuczonym tonem amanta, choć przy niej nie muszę udawać zainteresowania-Jestem Wiktor.

Podaje mi swoją. Ściskam ją delikatnie i uprzejmie. Ma miękką skórę. Jedwab, do tego mogę ją porównać. Jej mała, szczupła dłoń ginie w uścisku mojej sporej grabi. Jak jej właścicielka jest krucha mimo bijącej od kobiety potęgi i władzy. Jest pełna sprzeczności.

-Sonia-odpowiada.-Proszę mów mi po imieniu.

Chryste, ten głos. Staje mi jeszcze bardziej. Jeśli nie przypadnę jej do gustu i odeśle mnie z kwitkiem to chyba się poplączę.

Jak na dżentelmena przystało odsuwam jej krzesełko. Dziękuje mi siadając a ja zajmuję swoje miejsce.

Pojawia się kelner. Nalewa do naszych kieliszków wybornego wina. Nigdzie nie ma menu, więc zdaje sobie sprawę, że Sonia już złożyła zamówienie. Wiem jedno. Lubi dyrygować.

Po kilku chwilach w samotności i wymianie uprzejmych zdań, wchodzą inni kelnerzy. Na stole pojawiają się same frykasy. Perliczka, pieczone ziemniaki, kalmary w cieście, kaczka faszerowana, małże i cholera jedna wie co. Jadła jak dla wojska.

-Nie wiedziałam co lubisz, więc zamówiłam po trochu wszystkiego-mówi przyglądając mi się uważnie.

Mam wrażenie, że chce się usprawiedliwić ale jej ton jest pewny siebie. Zero skruchy. Kolejne sprzeczności. Apodyktyczna ale skłonna do kompromisów. Niepewna choć stanowcza. Nieźle, przyznaję.

-Lubię owoce morza-odpowiadam sięgając po małże.

Wskazuję dłonią na stół w oczekiwaniu czy zechce ich ze mną spracować. Kreci głową w zaprzeczeniu i wskazuje oczami potrawkę z dzika. Już ją lubię. Nie znoszę głodzących się kobiet.

Wiem też, że muszę ją uwodzić. Dostrzegam to w jej oczach. Nakładam odrobiny na jej talerz i sam zajmuję się swoją potrawa. Jemy rozmawiając i śmiejąc się.

Nie wiem jak długo tak tu tkwimy. Godzinę, dwie, może trzy. Pierwszy raz nie przeszkadza mi brak seksu z klientkom. Zazwyczaj lubię wyjść z nimi na miasto, rozluźnić je i iść zrobić swoje. Z Sonia jest inaczej. Czuję się przy niej...Inny? To chyba trafne stwierdzenie.

Siedzę naprzeciw niej, ale stół jest zbyt szeroki bym mógł jej dotknąć. Jestem odrobinę rozbity. Czuję jej podniecenie, chce być adorowana i zdobywana, ale jej ciało nie pokazuje mi znaków by pragnęła dotyku. Posłusznie. Więc na nie czekam.

-Jak długo pracujesz w zawodzie?-pyta gdy dania znikają ze stołu a ich miejsce zajmują desery.

Uff...Nie dobrze. Nie lubię takich pytań. Wole ich unikać ale wola klientki, jest wolą płacącego.

-Dziewięć lat-odpowiadam nakładając nam na talerzyki szarlotki.

-Raczej nie zostanie ci to zaliczone do emerytury-widzę jak uśmiecha się w rozbawieniu.

Potrząsam głową wtórując w śmiechu. Wiem, że nie zapyta o ilość klientek. Czuję ulgę. Nie mówię o innych klientkach. Etyka pracy mi zakazuje i wiem, że i ona to wie. Po chwili ze zdziwieniem stwierdzam,że nie przeszkadzałoby mi gdyby zapytała. Co więcej odpowiedziałbym. Przeraża mnie to.

Znowu jemy, znowu rozmawiamy,znowu się śmiejemy. Jest miło, w kompletnie nie wymuszony sposób. Jej obecność działa na mnie kojąco, mimo wielu sprzeczności jakie w niej dostrzegam jest świeżym powiewem w moim życiu.

Okazuje się być cholernie mądra. Rozmawiamy o rożnych aspektach życia a na każdy z nich ma swoją teorię i zdanie. Czasami odpowiadam jej na pytania, niektóre są dość intymne ale mówię. Dziwne, ale nie czuję przy niej krępacji i oporów. Ona sama nie mówi wiele o sobie. Wymijające słówka i pół zdania.

Nie naciskam. Nie mam do tego prawa i chyba nie chcę wiedzieć zbyt wiele. Gówno prawda! Chcę ale wiem, że lepiej będę spać gdy się nie dowiem.

Rozmowa się klei, jest wesoło. Desery znikają, pojawia się kawa i kolejne wino. Fajnie, ale dalej nie wiem czego ode mnie oczekuje. Postanawiam zapytać wprost.

Uśmiecha się do mnie w naturalnie piękny sposób. Kiwa na stojącego w oddali kelnera wyciągając dłoń. Chłopaczek podaje jej czarną teczkę, którą ona podaje mnie. Już się boję.

Ostatnim razem gdy dostałem taką tekę byłem zmuszony do podpisania klauzuli poufności. Rzecz jasna, wcisnęła mi ją Dominika. Modlę się w duchu by ta ślicznotka nie była kolejną zwolenniczką BDSM. Nie dam rady z dwoma, a walić w Sonie pejczem raczej bym się nie zmusił.

Odbieram ją chcąc otworzyć. Dłoń Soni na mojej powstrzymuje mnie przed tym. Patrzę na nią z pytaniem w oczach a ona uśmiecha się uprzejmie.

-Przejrzyj to na spokojnie w domu-mówi zabierając powoli dłoń.

Nie chcę by przestała mnie dotykać. Lubię jej dotyk.

-Jest parę spraw, które musisz sobie przyswoić jeśli mamy się ponownie spotkać.-kontynuuje jakby nie dostrzegając zawodu na mojej twarzy-Są zasady, których pod żadnym pozorem nie będziesz mógł złamać. To dla mojego i twojego komfortu.

-Mam nadzieję, że nie chcesz bym cie bił-mówię nie spuszczając z niej oczu-Nie jestem tego zwolennikiem.

Uśmiecha się powoli i kreci głową. Czuję ulgę, cholerną ulgę.

-Nie, to całkiem coś innego-jest bardzo tajemnicza-Przeczytaj to, zastanów się i daj mi znać.

-Więc... dzisiaj nie oczekujesz ode mnie żadnych usług-bardziej stwierdzam niż pytam.

Czuję żal kiedy przytakuje. Cóż, przynajmniej się najadłem i zrelaksowałem. Nie, nie chodzi o pieniądze. Chciałem ją poczuć na sobie, siebie w niej. Pragnę jej. Tego mi szkoda.

Sonia ponownie skina na kelnera. Przynosi jej czarną kopertę i wraca na miejsce pod drzwiami.

-Proszę -mówi podając mi stanowczo zbyt grubo wypchany papier.

Nie wiem co mnie trafia ale odmawiam jej. Jestem idiota czy jak? Nie wiem. Nie czuję się dobrze biorąc kasę za coś czego nie zrobiłem.

-Weź to Wiktorze-ciarki przechodzą mi po karku gdy wymawia moje imię.

-Nie mogę Soniu-upieram się -Nie biorę pieniędzy za nic.

-Miło spędziłam z tobą czas, więc chyba jednak coś zrobiłeś- odpowiada z wciąż wyciągniętą kopertą -Poświeciłeś mi go, a on kosztuje. Mam świadomość tego, że zarówno twój jak i mój są równie cenne. Proszę przyjmij to.

Wzdycham lekko, ale pakuję kopertę do kieszeni spodni. Stanowczo zbyt wypchana. Chyba, że włożyła tam same dychy, w co szczerze wątpię.

-Gdy będziesz czytał to co ci dałam musisz wiedzieć, ze lubię mieć kontrolę-Sonia rzuca mi tajemnicze spojrzenie-Jestem odrobinę apodyktyczna, ale bez przesady. W pewnych sprawach jestem nie ugięta i to nie dlatego, że mam takie widzimisię ale ze względu na komfort nas obojga.

Przyglądam się jej z głodem gdy opiera łokcie o blat wskazującym palcem jeżdżąc po dolnej wardze. Cholernie bardzo chciałbym to zrobić za nią.

Przytakuję w milczeniu nie potrafiąc oderwać od niej oczu. Dopijamy do końca wino i zbieramy się do wyjścia. Recepcjonistka skacze wokoło nas, ale Sonia zdaje się tego nie dostrzegać. Jakby to nie jej osoba była źródłem zainteresowania rudzielca.

Pomagam jej ubrać wiosenny płaszczyk do połowy ud,ja jestem jedynie w garniturze. Maj jest cholernie ciepły i przyjechałem autem. Nie potrzebuję wierzchniej odzieży.

Wychodzimy przed restauracje. Podaję boyowi plakietkę i czekam na audi. Sonia stoi obok mnie. Rozmawiamy o niczym co jakiś czas uśmiechając się do siebie. Sięga mi do ramienia. Gdyby nie szpilki pewnie głowę miałaby na wysokości mojej piersi. Seksowne. Bardzo podniecające.

Zatrzymuje się przed nami czarna limuzyna. Długa, błyszcząca i droga. Za kierownicy wyskakuje facet w średnim wieku ubrany w czarny garnitur, spod którego dostrzegam zamknięte w kaburze pistolety. Ochrona? Prawdopodobnie bo mężczyzna jest łysy, poważny i wygląda na emerytowanego żołnierza.

Otwiera drzwi przed Sonia i czeka aż wsiądzie. Moje senne marzenie staje na palcach, cmoka mnie w policzek, który przyjemnie piecze w miejscu gdzie spoczęły wargi i z obietnica w oczach oraz spokojnym ,,do zobaczenia'' na ustach wsiada do auta i odjeżdża.

*

Tak właśnie wyglądało nasze pierwsze spotkanie.

Odsłuchując po raz setny wiadomość od Soni, wstaję z fotela i podchodzę do regału z książkami. Wyciągam czarną teczkę by jeszcze raz przeczytać zasady. Nie było ich wiele.

1 Klientka zawsze będzie mieć na sobie halkę/body/koszulkę, której usługodawca pod żadnym pozorem nie może zdjąć.
2 Zabrania się dotykania piersi, brzucha, pleców i ramion od barku po łokieć w inny sposób niż przez materiał halki/body/koszulki lub innego ubrania.
3Zabrania się pytania klientki o powody, dla których usługodawca nie może w inny, niż podany powyżej sposób dotknąć wymienionych rejonów jej ciała.
4 Po usłudze klientka może pozwolić usługodawcy pozostać w jej łóżko w ramach odpoczynku. Nawet wtedy zabrania się dotyku innego niż ustalonego w punkcie nr 2.
5 Klientka ma prawo nie wypłacić usługodawcy należnego wynagrodzenia, jeśli usługodawca złamie któryś z punktów.

Zawsze trzymam się tych zasad, choć moja ciekawska natura aż płonie z niewiedzy. Nigdy nie kocham się z Sonia w inny sposób. Jej ciało za każdym razem obleczone jest czarnym, nieprzejrzystym materiałem, a moje ręce błagają by poczuć fakturę jej piersi. Nie znoszę tej bariery. Chcę czuć w swych dłoniach jej skórę.

Odkładam na miejsce teczkę i chwytam za telefon. Wybieram numer Soni ale nie dzwonie. Przypomniało mi się, że mam umówione spotkanie w sobotę. Niech to...Właśnie dlatego staram się nie umawiać naprzód.

Dzwonię.

-Wiktor-słyszę jej spokojny głos.

-Sonia-odpowiadam poważnie, a ona się śmieje.

Wtóruję. Kocham jej śmiech.

-Przepraszam,że dopiero teraz oddzwaniam-mówię nie udając skruchy-Miałem pełne ręce roboty.

-Nie wątpię -śmieje się do słuchawki-To jak? Masz czas?

-Jasne, dla ciebie zawsze.

Cóż,taka jest prawda. Odwołam tamto spotkanie. Jak już mówiłem, dla niej mogę zostać zamknięty w szafie. Jestem jej prywatną dziwką. I kocham to.

-Świetnie-mówi-Pomyślałam o zjedzeniu obiadu w LaTestoria. Co o tym myślisz?

Uśmiecham się do siebie. Powrót do pierwszego spotkania? Czemu nie.

-Dla mnie w sam raz-przytakuję czując jak świerzbią mnie dłonie.

Już chcę ją kochać. Już chcę słyszeć jej głos, pełen emocji kiedy jestem w niej i z pełną premedytacją spycham w przepaść. Chcę tego natychmiast.

-W takim razie do jutra-żegna się ze mną ciepło nie czekając na odpowiedź.

Znowu wzdycham. Boże, kocham ja. Jestem żałosny.

Wybieram numer umówionej na jutro klientki. Nie kryje niezadowolenia kiedy odwołuje spotkanie. Sorry skarbie, moja miłość na mnie czeka. Żal...

Pod wieczór wybieram starannie ubiór na dzisiaj. Monika obetnie mnie wzrokiem od góry do dołu. Jestem tego pewny. Nie lubię jej. Nie muszę. Zresztą ona tez mnie nie lubi.

Jest stanowczą, czterdziestosiedmioletnią blondynką o piwnych oczach. Konkretna, wie czego ode mnie chce i nie ukrywa, że czuje się ode mnie lepsza. Jej mąż, melepeta, nie potrafi wykrzesać z siebie odrobiny finezji.

A pragnienia Moniki są na prawdę proste. Ostre rżnięcie. Tylko tyle ode mnie oczekuje. Żadnych słówek, żadnych komplementów. Mam zrobić swoje i do widzenia.

Z jednej strony mi to odpowiada. Nie przepadam za nią i zmuszanie się by ją komplementować przyszłoby mi z trudem. Z drugiej natomiast jej chłód jest dobijający. Poczucie wyższości wkurza mnie nie na żarty.

Ubieram czarne jeansy i białą koszulę. Roleks świeci mi na nadgarstku dłoni, w której trzymam skórzaną kurtkę. W lustrze powieszonym w korytarzu spoglądam na siebie ostatni raz. Poprawiam włosy i wychodzę.

Ostatnio doczytałem, że noszę fryzurę jaką nosili Hitlerjugend. Zabawne. Czego to się człowiek nie dowie z internetu.

Parkuję audi pod Hiltonem. Nienawidzę Hiltona. Nie rozumiem, czemu klientki lubią takie ekskluzywne hotele. Czemu zabierają mnie do drogich restauracji? Jest to dla mnie kompletnie niepojęte. Może chcą sprawić bym widział jak bogate i wspaniałomyślne są? Nie wiem i szczerze ni mnie to grzeje ni ziębi.

Płacą mi kolosalne pieniądze, nie muszą wydawać na dokarmianie mnie i zapewnianie rozrywki. Tylko, ze to moje własne spostrzeżenia. One niech robią co chcą.

Wchodzę do luksusowego westybulu. W recepcji odbieram kluczyk i kieruję się windą do wynajętego apartamentu. Monika już tam jest. Czuję na korytarzu jej mocne, opiumowe perfumy. Chce mi się wymiotować. Opium kojarzy się mi z moją babcią. Biorę ostatni wdech i ze sztucznym uśmiechem przestępuję próg.

Nie myliłem się. Stoi przy oknie w dłoni trzymając kieliszek Don perignon. Jak zawsze elegancka, ubrana w czarną spódnicę i czerwoną bluzkę z aksamitu. Na nogach ma wysokie szpilki, których nie potrzebuje dzięki niemałemu wzrostowi.

Po raz kolejny cieszę się ze swego metr dziewięćdziesiąt. Inaczej wyglądałbym przy niej co najmniej dziwnie. Smukłe łydki Moniki to jeden z jej nie wielu walorów. Ma ładną choć pospolitą twarz o dużych piwnych oczach. Blond włosy spięła w ciasnego koka, którego już za chwilę z chęcią rozczochram.

Jest zbyt sztywna, ale czego można się spodziewać po żonie biznesmena, kobiecie pochodzącej z dobrej, bogatej rodziny. Odwraca się do mnie z wkurzającą gracją i patrzy. Wiem, że ocenia mój wygląd. Najwyraźniej jest zadowolona skoro nie traktuje mnie ,,miłym'' słówkiem.

Zamykam za sobą drzwi udając, że nie dostrzegam jej jak zawsze naburmuszonej miny. Nawet gdy się kochamy ma taki wyraz twarzy. Nie, przepraszam. Co za niedomówienie! Ja ją rżnę, a ona krzyczy. Kocham się tylko z jedną kobietą, z tą z którą jutro spędzę wspaniały dzień.

Humor od razu mi się poprawia na myśl o Sonii i nawet wściekle czerwone usta Moniki i jej taksujący wzrok nie potrafią mnie zdenerwować. Już jutro wyląduję w ramionach małej, twierdzy szyfrów.

Nie mówiąc nic, wstępuję na środek pokoju. Monika bacznie mi się przygląda kiedy odrzucam skórę na pobliski fotel i rozpinam pasek. Krocze ku niej odpierając jej wzrok. Wiem, że to lubi.

Mając za męża ciecia bez polotu pragnie być z facetem, który da jej to co powinien prawdziwy mężczyzna. Odbieram z jej rąk kieliszek i niemal siłą odwracam tyłem. Nie opiera się. Jest podniecona.

Słyszę jej przyspieszony oddech. Nie wiem co jest z nią nie tak ale nawet kiedy wypina tyłek jest mi ciężko się podniecić. Kładę jej dłonie na blacie i w prawie brutalny sposób zadzieram do góry spódnicę.

Napieram na nią biodrami. Dzięki Bogu pomyślałem o Soni. Podnieciłem się w sekundę. Monika nabiera ostro powietrza w płuca czując mnie na swoim pośladku.

Nie bawimy się w pieszczoty. Ona tego nie potrzebuje. Pieścić ma ją kto, ona chce rżnięcia. Wyciągam swój sprzęt jeżdżąc nim po jej mokrej kobiecości. Jak zawsze nie ma na sobie bielizny. Słusznie, mniej czasu muszę poświecić bezsensownej gierce.

Wbijam w nią palec. Jest gorąca i mokra. Miło jest wiedzieć, że choć mnie nie lubi to działam na nią w ten prosty, zwierzęcy sposób.

Kręcę kółeczka w jej wnętrzu, rozciągając ścianki pochwy by przygotować Monikę na swoje wejście. Jej biodra poruszają się do rytmu napierając na moją dłoń. Chce więcej. Mam tego świadomość, ale nie potrafię sobie odmówić by jej odrobinkę nie pomęczyć.

Po chwili dołączam drugi palec. Wchodzę w nią by za chwilę opuścić. Jest wściekła, rozpalona i rządna. Dociska się do moich palców. Zaraz mnie trzaśnie w twarz jeśli nie dam jej tego czego chce. Widzę to po zaciskających się na kantach stolika palcach jej dłoni.

Wyciągam z kieszeni spodni prezerwatywę. Papier szeleści podniecając Monikę do granic. Wie co zaraz nastąpi.

Jedną dłonią nakładam kondona, palcami drugiej wciąż jestem w niej, a ona się niemal trzęsie w oczekiwaniu. Nie przerywając zabawy jej łechtaczką, wchodzę w nią ostro po samą rękojeść w tym samym momencie kiedy wyciągam palce.

Krzyczy czując mnie w sobie niemal pod pępkiem. Uderzam w nią, napieram, rżnę. Dalej krzyczy. Przyspieszam. Moje ruchy są gwałtowne i mocne, tego przecież chce. Nie muszę jej całować, nie muszę zbyt dotykać. Po prostu rżnę.

Dochodzi po dwóch minutach. Nie daję jej odpocząć. Nie płaci mi za to.

Odwracam ją do siebie i bezceremonialnie sadzam na stole. Rozsuwam uda i wchodzę jeszcze raz. Znowu krzyczy.

Rozchyla czerwone usta a ja puszczam wodze emocjom i rozplątuję tego kurewskiego koka. Blond fale rozsypują się po plecach, kiedy odchyla głowę do tyłu. Znowu ja rżnę. Szybko i na temat.

Nim mija dziesięć minut po raz drugi dochodzi. Teraz daję jej kilka chwil odpoczynku. Biorę ją na ręce i wciąż nie całując kładę na łóżko.

Ona milczy. Nie patrzy na mnie. Ma zamknięte powieki a usta otwarte w próbie wyrównania oddechu. Rozbieram ją ale sam nie ściągam ubioru. Zdaję sobie sprawę, że dzisiaj tego nie chce. Gdyby chciała mnie nagiego już by mnie rozebrała lub, co jest bardziej prawdopodobne, kazała się rozebrać.

Leży naga. Rozwarte uda ukazują nabrzmiałą kobiecość. Schylam się między nie i wsuwam język. Monika mruczy w zadowoleniu, jest nieziemsko mokra. Łapie mnie za włosy i szarpie boleśnie. Nic nie mówię. Przyzwyczaiłem się do jej zachłanności i siły.

Liżę, ssę i podgryzam. Znowu dochodzi. Może tak cały czas, to kolejny jej atut. Ma orgazmy na zawołanie, co jest wielkim ułatwieniem. Mi wystarczy jeden w niej i nie muszę się starać o więcej. Na jedno moje spełnienie przypada jej dziesięć. Jest bardzo podatna.

Kiedy przestaje krzyczeć,a jest bardzo głośna, podciągam jej biodra do siebie i znowu wbijam penisem. Dociskam, wdzieram się, zahaczam o graniczną ściankę. Kciukiem masuje wzgórek kobiecości i spycham na dno. Kruszę ją i rozbijam jakby była ze szkła a ona odwdzięcza się kolejnym orgazmem.

Robimy tak jeszcze parę rundek. Nie jest dla niej ważne czy dojdę. Dla niej to żaden wyznacznik tego czy jest podniecająca. Obchodzą ją tylko jej doznania a ja mam sprawić by doszła. I sprawiam.

Kończymy koło północy. Wciąż jestem ubrany, doszedłem chwilę wcześniej. Monika leży na łóżku z błogim, wkurwiającym wyrazem twarzy. Przez całe spotkanie nie wymieniliśmy się ani słowem.

Wstaję, zapinam rozporek i chwytam w locie leżącą na stoliku kopertę wraz ze skórą z fotela. Cholera. Nawet nie muszę szukać botów. Wciąż są na moich stopach. Wypijam jej szampana i wychodzę.

Wsiadam do auta ciesząc się do siebie jak głupi. Nie myślę o Monice i jej pieprzonej satysfakcji. Mam przed oczami buzię słodkiej Soni. Tylko jej twarzyczka sprawia, że chce mi się żyć. Jestem ostatnim idiotą. Nigdy taka kobieta jak ona nie zechce tego co chciałbym jej dać.

To nic. Wystarczają mi nasze spotkania. Na razie starczają. Mam nadzieję, że to się nie zmieni. Wrażenie, iż dostaję na jej punkcie obsesji jest coraz silniejsze. A może już ją mam? W końcu każdego dnia czekam na telefon od niej. Modle się, choć nie jestem pobożny, jakbym mógł, by odezwała się.

W domu zażywam szybkiej kąpieli. Ciągle czuję na sobie opium tej wrednej suki. Przykro mi ale naprawdę jej nie znoszę. Niemal tak bardzo jak Hiltona. Hilton to bariera nie do przeskoczenia.

Pachnący sobą i czystością zalegam w łóżku. Patrzę na gwiazdy majaczące ponad miastem i jestem szczęśliwy. Dzisiaj nie zasłaniam kotar. Rano muszę wstać przed dziewiątą. Z obrazem Sonii przed oczami, zasypiam.
*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz