Rano wstaję zadowolony z życia. To dzisiaj. Moja chora radość
osiąga apogeum. Jestem psychicznym popaprańcem. Sadomasochista ze
mnie. Wiem. Dużo o sobie wiem i przyznaję się bez bicia do
wszystkiego.
Biorę długą kąpiel. Nie za często zalegam w wannie, ale tym
razem moczę się tak długo aż skóra marszczy się na palcach
stóp. Golę się dokładnie pod pachami. Wiem, że Sonia to lubi.
Włoski miedzy nogami jej nie przeszkadzają o ile są przycięte,
ale pachy to kompletnie inna sprawa.
Po wyjściu z wanny szoruję ostro zęby i golę policzki.
Zostawiam leciutki, jednodniowy zarost. Kiedy jeżdżę nim po
wnętrzu ud Soni ona niemal powarkuje. Kocham ten dźwięk. Kocham
spotkania z nią. Kocham Sonię chociaż jej tego nie powiem.
Sonia nigdy nie umawia się ze mną na jedną noc. Zawsze jestem
wynajęty na dobę. Nie przeszkadza mi to. Kocham ją, więc jakbym
mógł się obrażać za bycie tylko jej a ona tylko moją przez całą
dobę?
Ubrany w jeansy i biały T-shirt podjeżdżam pod jeden z tych
wieżowców, na które patrzę gdy biegam po parku. W tym jednym
mieszka Sonia. Najwyższe piętro jest całe jej, dwa pod nim należą
do jej firmy.
Po naszym pierwszym spotkaniu postanowiłem co nie co się o niej
dowiedzieć. Wygooglowałem co się dało, nie było tego za wiele.
Sonia Dowborow jest najmłodszą miliarderką w świecie biznesu. Nie
wiem czy chodzi o cały świat czy europejski, może
wschodnioeuropejski. Kto to wie?
Mi to wystarczyło by zrozumieć wynajętą salę w drogiej
restauracji i niezłą zapłatę za kolację. Nigdzie nie natrafiłem
choćby wzmianki by była z kimś w związku lub miała miliardy na
koncie w spadku po bogatym ojcu, mężu czy dziadku. Sonia wyrosła w
biznesie nie wiadomo skąd i trzymała się w nim twardo.
Skończyła technikum informatyczne, wyjechała do Niemiec a tam
zarobiła sporą sumkę, za którą utworzyła małą firemkę. Po
kilku latach stała się prawdziwym rekinem. Z plotki wskoczyła na
najwyższy poziom zaawansowania. Czytałem, wręcz pochłaniałem
każdy tekst w biznesowych miesięcznikach o niej. Wywiady dawały mi
nadzieję na poznanie jej.
Niestety Sonia była tajemnicą i jedną, wielką sprzecznością.
Zabawna choć powściągliwa, uprzejma choć stanowcza, spokojna ale
szalona, dobra choć władcza. Najsłodsza sprzeczność sama w
sobie. W sumie czytanie jej słów gówno mi dało. Może inaczej.
Nie poznałem jej ani odrobinę lepiej, ale z każdym jej zdaniem
umieszczonym w wywiadach zakochiwałem się coraz bardziej.
Mimo bycia miliarderką, nigdy nie dała mi odczuć bym był od
niej gorszy. O nie. Zawsze traktowała mnie z szacunkiem i godnością
jaka należała się każdej istocie ludzkiej. W pewnym sensie wkurza
mnie to. Być dla niej człowiekiem? Nic lepszego niż bycie
mijającym ją przechodniem.
Może to się wydać głupie ale chciałbym by lubiła mnie trochę
bardziej niż człowieka. Cieszyłbym się tym. Nie ważne jest dla
mnie, czy inne mnie lubią lub choćby tolerują. Póki mi płacą
niech sobie myślą co chcą. Z Sonia jest inaczej. Oddałbym co
mam, by lubiła mnie. Sam bym jej płacił.
Parkuję na wyznaczonym dla mnie miejscu o umówionej godzinie.
Nie mam ze sobą rzeczy. Sonia uparła się by zakupić mi kilka
ciuchów bym miał coś na zmianę w jej domu. W pierwszej chwili
mnie to zabolało. Poczułem się jak dziwka, którą zresztą
jestem. Po minucie jednak moja głupia świadomość zaczęła
klaskać w dłonie. To tak jakbym w pewnym sensie u niej mieszkał.
Świetne uczucie.
Wysiadam i przechodzę przez podziemny parking. Przywołuję windę
i wciskam numer ostatniego piętra. Dwadzieścia pięć. Wyświetlacz
pali się na czerwono, prosząc o kod dostępu. Czekam.
Minuta.
Dwie.
-Rezydencja Pani Dowborow -słyszę męski głos.
To Gustaw. Ochroniarz, którego widziałem pod LaTestorią po
pierwszym spotkaniu. Faktycznie był emerytowanym żołnierzem,
rosyjskim co prawda ale mnie to nie przeszkadza. Od dwóch lat
spotykam się z Sonią, której Gustaw nigdy nie opuszcza ani na
krok. Chyba, że sama go o to poprosi.
Wie kim jestem. Nie robi z tego powodu scen, nie płacą mu za to.
Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że ma nas za równych. On też
jest przez nią wynajęty, mieszka w mieszkanku na przeciw jej
penthouse'u i poświęca każdą minutę swego życia w próbie
obrony jej. Oddaje jej siebie, zostawia prywatność tak jak i ja.
Lubię go. Jest małomówny, spokojny, profesjonalista w każdym
calu. Cenie sobie te cechy u ludzi. Chyba cenie go jeszcze bardziej
za to, że pilnuje Soni. Czasami wmawiam sobie, że pilnuje jej dla
mnie, do momentu aż nie będę na tyle dobry by sam o nią zadbać.
Chryste! Ale ze mnie idiota!
-Cześć Gustaw, to ja Wiktor-odpowiadam czekając aż sprawdzi
swoje papierki w kalendarzu.
-Witam Pana-zawsze taki oficjalny-Zapraszam na górę.
Gdy to mówi winda zamyka się i wiezie mnie na najwyższe piętro.
Mój żołądek skacze. Nie, nie przez ciśnienie towarzyszące
wjeżdżaniu na dwudzieste piąte piętro. Skacze bo już za chwilę
ją zobaczę. Jestem dzieckiem w tym momencie czekającym na prezent
pod choinką.
Wysiadam z windy na korytarz. Biały, prosty z puchowym dywanem.
Po prawo znajdują się dwie pary drzwi. Jedne do biura ochrony,
drugie do mieszkanka Gustawa, który stoi po środku korytarza i
czeka aż podejdę. Nie podajemy sobie dłoni. Lekkie skinięcie
głowami i ruszamy do jedynych po lewo drzwi.
Pierwszy wchodzi Gustaw. Jak zawsze. Wielka, otwarta przestrzeń
uderza we mnie, choć nie widzę tego przecież pierwszy raz. Bywam
na salonach średnio dwa razy w miesiącu. Dzisiaj pojawiam się tu
po długiej, półtoramiesięcznej nieobecności. Sonia była w USA.
Załatwiała tam jakieś piekielne kontrakty, na których zarobić
miała krocie.
Przechodzimy przez wielki hol do kuchni połączonej z jadalnią i
salonem. Z powodzeniem można w nim urządzać rozgrywki piłki
nożnej. Jest ogromny, tak samo jak szklane okna rozmieszczone po
całej długości apartamentu z panoramą na miasto. Na środku stoi
wielki, biały narożnik a na nim zasiada ona.
Spodziewałem się zobaczyć ją w sukience lub
spódnicy,ewentualnie w jakimś uniformie. Uderza mnie jej piękno,
kiedy siedzi z podciągniętymi nogami i wzrokiem utkwionym w
gazecie. Ma na sobie krótkie shorty i cienki, błękitny sweterek z
zaciągniętymi rękawami. Włosy splotła w niedbałego koka na
czubku głowy, którego chcę natychmiast rozplątać.
Uwielbiam te chwile kiedy patrze nie na bizneswoman ale na
naturalną Sonię. Jest milion razy piękniejsza, niż w obcisłej
sukience. Wygląda wtedy na swój wiek. Na wspaniałe dwadzieścia
osiem lat, kiedy człowiek jest pełen życia i radości. Tę radość
rzadko kiedy mogę w niej dostrzec. Przykrywa ją zawsze powłoka
dbania o finanse i cała sterta pochłaniających Sonię kontraktów.
Dlatego takie sceny jak ta są dla mnie tak cenne. Napawam się
nimi, pochłaniam je, siłą wywiercam sobie je w głowie. Są
rzadkie i przez to tak wspaniałe.
-Pani Dowborow. Pan Tarycki- zaanonsował Gustaw.
Sonia unosi na mnie wzrok czekoladowych oczu, ukrytych za
designerskimi okularami. Rozpuszczam się jak lody w upalny dzień
kiedy posyła mi słodki, niewymuszony uśmiech. Kocham ten uśmiech.
-Dziękuję Gustawie-odpowiada a ochroniarz odchodzi.
Nie wstaje do mnie. Znowu pochyla się nad gazetą. Wie,że
przyjdę do niej a ja od razu to czynie. Siadam obok, w bezpiecznej i
komfortowej dla niej odległości.
Nie lubi gdy ktoś zbytnio się do niej zbliża. Czasami jednak
mam wrażenie, że mnie dopuszcza do siebie bliżej niż innych.
Ciesze się tym spostrzeżeniem. Rozpieram ręce na miękkim oparciu
narożnika. Zakładam powolnym ruchem zbłąkany kosmyk za jej ucho,
dając jej czas przyzwyczaić się do mnie.
Działa. Zawsze działa. Najpierw spina się odrobinę, ale zaraz
potem rozluźnia znacznie. Już wiem, że jest moja. Wskoczyła na
tryb bycia ze mną.
Kiedy pierwsze lody zostały przełamane, pochylam się i całuję
ją w policzek. Cholernie bardzo lubię to robić. Widzę jak
uśmiecha się samym kącikiem ust, go też całuję.
-Jak tam moja ulubiona bizneswomen?-pytam i na prawdę mnie to
ciekawi.
Sonia podaje mi gazetę i siada twarzą do mnie. Chwytam ją,
dostrzegając na pierwszej stronie gazetki uniwersytetu Harvarda jej
zdjęcie. Ma na sobie długą do kolan sukienkę w szarym kolorze i
granatową marynarkę. Wygląda jak zawsze. Kusząco i niewinnie, ale
również profesjonalnie.
-Ładne zdjęcie-stwierdzam bez oporów.
-Podpisałam kontrakty.-chwali się z blaskiem w oczach.
Wspaniale jest widzieć ją zadowoloną z siebie. Kocham ja taką.
Cóż, kocham ją w każdej wersji. Co tu dużo mówić...Jestem
beznadziejnie zakochany w kobiecie, która nie spojrzy na mnie nigdy
inaczej niż na człowieka. A to boli bardziej niż jakby miała
patrzeć na mnie jak na męską dziwkę. Gdy jestem dla niej osobą
jestem nijaki. Bez wyrazu.
Sam już nie wiem, co wolę. Być dla niej osobą czy żigolakiem.
Mam mętlik w głowie, kiedy o tym myślę. Obie te wersje są
niezadowalające.
-Gratuluję-mówię splatając palce naszych dłoni.
Szczerzy się do mnie w perłowo białym uśmiechu równych
ząbków, a moje serce rozpada się. Nie znoszę być ckliwy czy
romantyczny. Na pewno nie należę do melodramatycznych facetów,
lecz to prawda. Rozpadam się przy niej w drobny wiór.
-Kawy Wiktorze?-pyta wyrywając mnie z zamyślenia o jej
wspaniałych ustach.
-Z chęcią.
Czuję pustkę, kiedy puszcza moją dłoń i podąża do kuchni.
Przez chwile, po raz tysięczny podziwiam piękno i prostotę jej
mieszkania. Elegancja i luksus ale wszystko to w dobrym tonie. Białe
drewno zaścieła podłogi, czarne meble i wielki, szklany żyrandol
nadają spokoju a jedyny tu obraz o wściekłych kolorach, przykuwa
wzrok. Trochę tu chłodno ale i wspaniale.
Zerkam ukradkiem na drzwi prowadzące na wewnętrzny korytarz, z
którego przechodzi się do kolejnych sypialni i łazienek. Nie mam
pojęcia ile jest tu metrów, ale jest ich sporo. Całe niemal piętro
biurowca to jej dom.
Słyszę jak Sonia nalewa wody do ekstrawaganckiego ekspresu.
Otwieram gazetę na stronie z wywiadem i pochłaniam w jej słowach.
Jestem po studiach, znam angielski więc czytam. Szczerze mówiąc
jestem poliglotą. Znam kilka języków, ich nauka nie przynosiła mi
nigdy trudności.
,,W drodze po imperium-
Rozmowę z Sonią Dowborow, prezesem i
założycielką SoDo Technology przeprowadza Jessica Smith.
Razem z ekipą wchodzimy do hotelu Sheraton, po wielu tygodniach
proszenia o możliwość wizytacji u jednej z najmłodszych
miliarderek świata biznesu. Długo czekamy na zakończenie
konferencji, trwającej za drzwiami przy których siedzimy
przepełnieni pytaniami do Pani Soni Dowborow.
Gdy tracimy nadzieję z sali konferencyjnej dobywa się szmer
odsuwanych krzeseł i stukot botów. Drzwi uchylają się, a z
wewnętrzna wychodzi zespól towarzyszący właścicielce SoDo
Technology. Muszę napisać, że ich miny nie zachęcają do
spotkania z naszą gospodynią.
Pani Dowborow, zasiada za wielkim biurkiem, przed długim owalnym
stołem z dziesiątkami krzeseł. Wszyscy mamy ochotę powiedzieć
,,wow'', ale skutecznie opanowujemy się. Pani Dowborow wygląda jak
władca świata i z pewnością nim właśnie jest.
Wita się z nami uprzejmie, wskazując miejsca przed sobą. Chyba
każde z nas zaczyna się czuć jak na spowiedzi pod jej czujnym,
badawczym wzrokiem, a to przecież my będziemy zadawać pytania.
J.S.:Pani Dowborow, proszę przyjąć moje gratulacje. Wygrała
Pani przetarg na skonstruowanie oprogramowania do nowych *aparatów
cyklotronowych. Podobno konkurencja była zajadła.
*urządzenie do leczenia raka metodą protonową
S.D.:Zajadła? Tak, to dobre określenie. Możemy nawet pokusić
się na nazwanie tego walką gladiatorów. Było ciężko, w końcu
firm biorących udział w przetargu było około tysiąca.
J.S.:Jednak wygrali najlepsi...
S.D.:Z cała pewnością.
J.S.:Czy przewiduje Pani możliwość współpracy z którąś z
firm biorących udział w przetargu? To w końcu duży projekt.
S.D.:Nie. SoDo to samowystarczalne stworzenie. Mamy wszystko co
jest nam niezbędne do stworzenia tego projektu. Nie potrzebujemy
podwykonawców.
J.S.:Do tej pory Pani firma była ściśle związana z branżą
budowy samolotów, sprzętu wojskowego, czy jak ostatnio zajmowała
się ulepszeniem dronów. Stworzyła Pani markę, która kojarzy się
z wojskiem, armią i bezpieczeństwem. Współpracowała Pani z
Microsoft, w stworzeniu nowego oprogramowania dla systemów
archiwizacji NATO, a tu nagle medycyna?
S.D.:Co Pani studiuje, Panno Smith?
J.S.:Dziennikarstwo, to przede wszystkim ale zaocznie również
biznes.
S.D.:Więc niech mnie Pani posłucha, bo kiedyś, jeśli postanowi
Pani zając się biznesem na poważnie, może się to Pani przydać.
Mając firmę, trzeba się rozwijać. Najgorsze co człowiek może
zrobić to przysiąść w miejscu i stwierdzić, że wszystko co
mogło zostało już zrobione. Nie znoszę marnowania czasu na zwykłą
egzystencję. Lubię prace, ciężką prace. To mnie zadowala.
J.S.: Czyli chodzi o wypłyniecie na nowe wody? Spełnianie się?
Czy może tak naprawdę chodzi o pieniądze?
S.D.:Wiem co się mówi o takich jak ja. Wiecznie nam mało
pieniędzy...Może, ale ja mam ich tak wiele, że nie musiałabym
bawić się w wypływanie w nieznane. Po prostu lubię wyzwania.
Stawiam sobie nowe cele i pnę się po schodach, póki nie osiągnę
swego.
J.S.:Nawet po trupach?
S.D.:Nawet po trupach, jeśli trzeba.
J.S.:To okrutne stwierdzenie.
S.D.:Możliwe, że tak. Chciała jednak Pani bym mówiła prawdę,
więc robię to. Nie lubię kłamać. Jeśli coś jest A, to nie jest
B. Proste. Pnę się po szczeblach mojej kariery i choć może to się
zdawać okrutne i przerażające, to tak jest. Oczywiście nie
morduję moich konkurentów ale dzięki ludziom, z którymi pracuję
skutecznie ich...Niwelujemy, w sensie biznesowym oczywiście.
J.S.:Dziękuję za szczerość. Nie zawsze się z nią spotykamy.
Wracając jednak do rozmowy o wygranym przetargu. Wiele osób
twierdzi, że uderzyła Pani woda sodowa do głowy...
S.D.:Jeśli tak sądzą...To ich zdanie, ale w takim wypadku ona
im również odbiła. Tworzymy nasze firmy, czasami zaczynamy od
zera, zamieniamy je w korporacje, a kiedy to osiągamy chcemy mieć
imperium. Ja go chcę. Stworzę moje imperium i nie będę zwracać
uwagi na opinie innych. Jeśli moje pragnienie jest oznaka
szaleństwa, albo jak Pani stwierdziła, uderzającą wodą sodową
,to tak. Uderzyła mi ona, ale to nie zmienia faktu, że będę mieć
imperium.
J.S.:Ci którzy Panią spotkali twierdza, że jest Pani dość...
S.D.:Wredna? Niemiła? Apodyktyczna? Czy może nazywają mnie
słowem, którego ze względu na własną kulturę osobistą nie
wypowiem?
J.S.:Chyba to ostatnie.
S.D.:Mówią tak, bo mnie nie znają.
J.S.:W rzeczywistości jest Pani milsza? Może bardziej przyjazna?
S.D.:Jestem jeszcze gorsza. Proszę mi wierzyć na słowo. Jestem
tak przyjazna jak nie przymierzając wściekły pies.
J.S.: Czy teraz się Pani ze mną droczy?
(śmiech)
S.D.:Odrobinkę. Jestem jaka jest w świecie biznesu, a to jaka
jestem w czterech ścianach mojego domu to moja tajemnica.
J.S.: Oczywiście. Proszę mi wybaczyć wścibskość, to cecha
dziennikarzy. Jestem po prostu ciekawa, ponieważ jak nikt strzeże
Pani swojej prywatności. To godne podziwu ale i chyba meczące
prawda?
S.D.:Prawda... ''
Uśmiecham się pod nosem. To właśnie moja Sonia. Nie kłamie,
nie oszukuje, nie mówi o sobie.
Czuję jak po chwili siada koło mnie. Odrobinę bliżej niż
wcześniej, co wprawia mnie w szczenięcy zachwyt. Kurwa mać! Mam
trzydzieści trzy lata a przy niej zachowuję się jak nieopierzony
nastolatek. Jestem tak szczęśliwy, że aż głupi.
-Jak było w stanach?-pytam odkładając gazetę i przyjmuję z
jej dłoni filiżankę -Prócz owocnych plonów, rzecz jasna.
-Jak zawsze-wzrusza ramionami ściągając okulary-Bankiety,
kolacje, nudy.
Śmieję się gdy przewraca oczami.
Upijam łyk kawy. Pyszna, od razu czuć, że świeżo zmielona i
droga. Pasuje do Soni. Wszystko co jest drogie, luksusowe i piękne
do niej pasuje.
Wychylam drugi łyk i odkładam filiżankę na stół. Wyciągam
do niej dłoń, którą chwyta i powolutku zaciągam ją sobie na
kolana. Kiedy twarz Soni ląduje na mojej piersi, niczego więcej mi
do szczęścia nie potrzeba. To wszystko czego pragnę, chwilowo mam
i czego na stale mieć nie będę. Sonia.
Idiota. Bałwan. Głupek. Tym jestem.
-Stęskniłem się za tobą-to tak nieprofesjonalne, ale nie
potrafię się powstrzymać-Już myślałem, że znalazł się tam
jakiś miły członek zarządu.
Patrzy na mnie ze śmiechem w oczach. Oboje wiemy, że nikogo tam
nie znalazła. Chociaż nie mam wielu informacji o Soni wiem, że nie
pozwoliłaby sobie by ktoś się do niej zbliżył. I ta świadomość
jedynie utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach, kiedy nie widzę jej
zbyt długo. A to długo zaczyna się od momentu opuszczenia jej
apartamentu.
-Też tęskniłam-odpowiada.
Wierzę jej. Zawsze mówi to co myśli a nie to, co wypada. Gdyby
miała skłamać i powiedzieć coś bo się powinno, wolałaby
milczeć. Zbyłaby mnie półsłówkiem albo milczeniem. Skaczę w
środku z radości. Tęskniła.
Obojętne jest mi czy tęskniła za moim towarzystwem, moją ładną
gębą czy penisem. Ważne, że tęskniła. To wystarcza.
-Więc mówisz, że nudziłaś się na bankietach?-podejmuję po
chwili błogiej ciszy-Przecież ty kochasz bankiety.
Kryjąc się w moich ramionach, trzęsie się ze śmiechu.
Uwielbiam ją taka. Jest wspaniała.
-Chyba z kimś mnie pan myli-odpiera żartobliwie.
Nie Soniu, nie mógłbym cię pomylić z nikim innym. Jesteś moim
życiem i tym, co mnie przy tym życiu trzyma. Myślę to, ale nigdy
nie odważę się powiedzieć.
Kurwa, co się ze mną dzieje? Jak zwykle odbija mi przy niej.
-Hmmm-udaję zamyślenie głaszcząc ją po karku-Możliwe.
Znowu się śmieje. Podskakuje przy tym na moich kolanach
sprawiając, że cały się pocę by nie wybuchnąć. Podnieca mnie
od najmniejszej komórki ciała.
Powoli, tak trzeba z nią postępować, kładę drugą dłoń na
jej odkrytym kolanie. Jej skóra to jedwab. Zresztą... Jedwab,
aksamit...To wszystko może się chować przy miękkości jej skóry.
-Udam, że tego nie słyszałam.
Śmieję się nie zwracając uwagi na jej chwilowe spięcie.
Przyzwyczajam ją do swojego dotyku. Za każdym razem to tyle trwa,
ale nie sprawia mi to problemu. Te momenty, kiedy muszę ją zdobywać
są wspaniałe. Nie tak niesamowite jak wyraz jej twarzy gdy
szczytuje, ale równie dobre.
Naszą małą przepychankę przerywa dźwięk telefonu. Posyłając
mi całusa w powietrzu, Sonia schodzi z moich kolan i kieruje się do
kuchennego blatu. Chwyta smartphone'a w dłoń i odbiera.
-Doborow-jej głos jest chłodny i oficjalny.
Oto moja Sonia- bizneswoman. Nie żebym się skarżył, w końcu
kocham każdą jej cześć, każdy tryb na jakim działa jej złożona
osobowość, ale ten jest przeze mnie najmniej lubiany.
Słucham jak rozmawia o aukcjach, inwestycjach, o nowych
oprogramowaniach. Mimo studiów nie rozumiem ani słowa. Zresztą
studiowałem prawo, nie ekonomie czy biznes. Po kilku minutach Sonia
rozłącza się bez żadnego ,,do widzenia'' czy choćby ,,dzięki''.
Obserwuję ją jak opiera się łokciami o blat i szpera w
telefonie. Wypina do mnie jędrne pośladki. Idealnie pasują do
moich rąk. Wiem, sprawdziłem to. Muszę się nieźle
nagimnastykować by nie podejść do niej i nie złapać jej za nie.
Znowu z kimś rozmawia. Po francusku bodajże. Kiedy używa tego
akcentu i wymawia te słowa podniecam się na maksa. Moje spodnie
wybrzuszają się, a ja mam coraz mniej sił by się powstrzymywać.
W końcu kończy. Odwraca się do mnie, ale mnie nie widzi.
Przygryza delikatnie dolną wargę na co zagryzam swoją. Cholernie
seksowny gest. Jest pochłonięta jakimiś myślami. Trapią ją.
Tyle po dwóch latach znajomości potrafię po niej rozpoznać.
Podchodzę nie spiesznie stając przed nią. Tak, sięga mi do
piersi kiedy jest na boso. Unosi do mnie twarz. Łapię ją w swoje
dłonie i zniżam do ust Soni.
Muskam je delikatnie. Najpierw subtelnie, z każdym ruchem
bardziej pożądliwie. Po kilku sekundach przejeżdżam po nich
językiem. Rozchyla wargi, pozwalając mi wejść do środka.
Jej język jest gorący. Wije się z moim w wspólnym tańcu,
podczas gdy moje palce badają każdą rysę jej twarzy. Znam je na
pamięć, ale zawsze mi mało. Mógłbym badać Sonię raz za razem.
To takie fascynujące.
Nie spuszczam z niej oczu, choć jej powieki są zamknięte. Widzę
jak odkłada po omacku telefon na stół. Podnosi swoje smukłe
rączki do góry i wplata palce w moje włosy. Masuje moją głowę,
lekko przygryza wargę, dotyka karku. Lubię gdy to robi. Jest
delikatna a zarazem stanowcza.
-Myślę, że nasz obiad zaczniemy od deseru-mówi odrywając ode
mnie usta.
Przytakuję nie wypuszczając jej twarzy z objęć. Jest taka
krucha, taka mała, taka moja. Boże, znowu to robię.
-To doskonały pomysł-odpowiadam zachrypniętym pomrukiem.
Sonia rozpina mój pasek i przeciąga go przez szlufki. Będzie
zabawa, widzę to w jej oczach. Owija pasek wokoło swojej dłoni,
nie przestając się uśmiechać.
-Wiktorze-jej głos również jest zachrypnięty, przez co o całe
niebo bardziej seksowny.
-Tak?
-Rozbierz się, proszę.
To nie prośba mimo ostatniego słowa. To rozkaz, a ja go wykonuję
bez zastrzeżeń. Przeciągam T-shirt przez głowę i odrzucam go w
kąt.
Jej oczy błyszczą kiedy skanuje mnie wzrokiem. Znowu skaczę w
radości bo wiem, że to co widzi podoba się jej. Płynące po moim
torsie spojrzenie czekoladowych oczu, pali mi skórę. To takie
kurewsko podniecające.
Sprawnie ściągam z siebie buty i skarpetki. Stojąc boso w
spodniach znowu ją całuję. Mruczy w zadowoleniu ale zaraz odpędza
mnie od siebie i ponawia rozkaz.
Szczerzę się do niej, a ona do mnie. Dżinsy i bokserki opadają
mi do kostek. Wychodzę z nich i staję przed Sonią, taki jak mnie
bozia stworzyła. Jestem pozbawiony odzieży ale to jej obecność
obdziera mnie z pewności siebie.
Za każdym razem martwię się czy jestem wciąż dla niej
zadowalający, a ona co i rusz pokazuje mi, że tak w istocie jest.
Oddycham w uldze gdy zachłannie patrzy na mojego penisa. On również
pręży się i pogrubia z każdą chwilą jakby czekał na jej
akceptację.
Sonia łapie mnie za dłoń i prowadzi do narożnika. Nie sadza
mnie na nim. Ku mojemu zdziwieniu każe położyć się na zimnym
drewnie wzdłuż okien. Robię co każe. Nawet gdyby mi nie płaciła
robiłbym to. Z chęcią i radością.
Pasek, którym miała owiniętą piąstkę krepuje mnie w
nadgarstkach. Sonia podciąga moje ręce nad głowę i unieruchamia
przywiązując do nóżki narożnika.
-Przecież wiem, że mam cię nie dotykać-mruczę ale czuję się
zniewalająco dobrze, kiedy jestem przez nią związany.
Powracają do mnie wspomnienia z pierwszych naszych spotkań.
Wtedy Sonia także mnie wiązała bym zapamiętał zasadę. I jak w
przypadku Dominiki nienawidzę gdy to robi, tak z Sonią jest
całkowicie inaczej.
-Wiem, wiem-mówi-Ale mam pomysł na zabawę.
Przygląda się mi przez chwilę podziwiając swoje dzieło, potem
wstaje z kucek i znika mi z oczu. Chcę za nią spojrzeć ale moje
oczy natrafiają na barierę w postaci sporych mięśni ramion. Nie
pozostaje mi nic innego jak leżeć i czekać. Czekanie jest
wspaniałe. Podniecające, rozpalające żar.
Po mniej więcej pól minuty Sonia wraca. Siada na mnie okrakiem w
dłoni trzymając filiżankę kawy. Przebiegają mnie dreszcze.
-Pyszna jest ta kawa-mówi upijając łyczka-Chcesz?
-Poproszę-nagle w gardle czuję suchość.
Sonia napełnia usta kawą i pochyla się do mnie. Przywiera do
moich warg swoimi i poi mnie. Wyśmienita kawa z jej ust jest lepsza
niż ambrozja. Przymykam powieki i rozkoszuję się połykaniem.
-Jeszcze-szepczę kiedy wypijam wszystko.
Słyszę jak chichocze.
-Czy ty mi właśnie rozkazujesz?-pyta z blaskiem w oku.
Moja mała, apodyktyczna Sonia właśnie pokazała swoją twarz.
Ten tryb jej osobowości uwielbiam niemal tak samo jak tryb
poddaństwa, ale nie bardziej niż tryb radosnej
dwudziestoośmiolatki. Lubię gdy czasami się mną rządzi i
rozstawia mnie po kątach.
W sumie, z perspektywy czasu stwierdzam, że nigdy nie traci
kontroli. Nawet gdy pozwala mi na branie siebie, jak samiec z
rodowodem i tak krępuje moje zachowania swoimi zasadami. Nie
przeszkadza mi to. Złuda tego, że mam kontrole odpowiada mi tak
samo jak złuda, że jest moja.
-Nie śmiałbym-odpowiadam wiedząc czego chce, a chce
poddaństwa-Proszę.
-Dobrze.
Ponownie upija i poi mnie. Jej wargi są miękkie i gorące.
Smakują kawą i jej naturalną słodyczą. Wspaniała mieszanka.
Podnosi odrobinę twarz. Patrzy na mnie z blaskiem, po czym
rozpoczyna wytyczanie ścieżki po mojej szczęce. Liże mnie i kąsa,
by po chwili pocałować.
Sunie ustami po mojej szyi. Liże jej skórę, a biodrami dociska
moją męskość do swojej wciąż ubranej kobiecości. Nie umiem
powstrzymać jęku rozkoszy. Warczę na nią, a Sonia się cieszy.
Czuję na swojej klatce jej uśmiech.
Płynie dłońmi po moim ciele. Zahacza paznokietkami o sutki i
masuje je. Zniża się niżej i niżej. Liże pępek a z mojego
gardła uchodzi westchnienie. Znowu się uśmiecha, sam też to
robię. To co sprawia jej radość przynosi mi szczęście. Zakochany
idiota.
Delikatny, ale stanowczy uścisk jej dłoni na moich bokach
rozpala mnie. Ugniata mnie jak ciasto ale to wspaniałe uczucie. Chcę
być jej ciastem, na zawsze.
Sonia sadowi się między moimi udami ale nie bierze mnie do ust.
Zamiast tego unosi głowę i podnosi z podłogi filiżankę.
-Zasady gry Wiktorze-mówi do mnie słodkim głosem-Skup się
skarbie.
Staram się. Chwile mi to zajmuje, ale osiągam cel. Spoglądam
na nią, a ona z zadowoloną miną gładzi opuszkami mój brzuch.
-Naleję troszeczkę kawy. O tutaj-wskazuje paluszkiem mój
pępek-Twoim zadaniem jest się nie ruszać by nic nie wylać. Grałeś
w to?
-Nie-odpowiadam.
Jestem rozpalony do granic. Mam się nie ruszać? Najlepiej mnie
kochanie zabij na miejscu.
-To dobrze-widzę jej zadowolenie-Gramy.
Upija z filiżanki i ustami wpuszcza do mojego pępka ciepłego
naparu. Od razu mam ochotę jęczeć. Ciepło kawy wzbudza we mnie
tak rożne odczucia. Jest gorąca, ale nie parzy. Mrówki przechodzą
mój kark, kierując się do tego skrawka skóry gdzie tkwią jej
usta.
-Uff-wypuszczam głośno powietrze z płuc.
Śmieje się, ale nie jest to szyderczy dźwięk. To radość i
zadowolenie przez nią przemawia. A ja lubię gdy jest zadowolona. To
moje życiowe zadanie, sprawić by była szczęśliwa.
Jej usta kontynuują to, co przerwały. Zniża się do sterczącej
męskości ale nie całuje jej. Obsypuje pocałunkami wnętrze moich
ud, muska kosmykami włosów główkę mojego sprzętu, a ja się
poruszam. Czuję jak kawa rozlewa się po moim brzuchu skapując na
drewnianą podłogę.
Sonia unosi głowę i cmoka w niezadowoleniu. Kurwa! Niech tylko
nie przestaje.
-Kochanie-upomina mnie -Mówiłam. Nie rozlewaj. Dam ci drugą
szansę ze względu na to, że grasz w to pierwszy raz. Ale jeśli
jeszcze raz się ruszysz...
Patrzy mi prosto w oczy z miękkością skrywającą cichą groźbę
i determinację. Znam resztę zdania, nie musi mi go mówić.
-Zacznę od nowa-mruczy-O-D N-O-W-A. Gotowy? Działamy.
Napełnia mój pępek i zaczyna kroczyć ścieżką wcześniej
wyznaczoną przez jej usta. Pękam, dyszę, zagryzam wargę. Staram
się nie ruszyć. Jeśli mi się nie uda, chyba się poryczę z
niemocy.
Prawdziwe katusze nadchodzą, kiedy język Soni liże główkę
mojego penisa. Zlizuje krople wilgoci i mruczy, jakbym był
najsmakowitszym kąskiem w jej życiu. Cholera! Jak mam się nie
ruszyć?
Żaden mężczyzna nie byłby zdolny tego dokonać, ale udaje mi
się. Powinienem dostać puchar. Medal to minimum.
Jej wargi rozszerzają się zasysając główkę do swego gorącego
wnętrza. Jęczę, może nawet i warczę, może wyję. Nie wiem.
Skupiam się na tym by się nie ruszać. Tylko to mam w głowie.
Wolno, szalenie wolno pochlania mnie całego. Przyjmuje do siebie
wszystko co mam, a mam wiele. Na prawdę dużo. Gładzi mnie
językiem, ssie i mruczy jak kotka.
Spomiędzy moich ud dobywają się mokre odgłosy i jej pomruki
zachwytu. Chryste! Jestem blisko by wybuchnąć. Jeszcze chwila a
zapełnię te słodkie ustka sobą, bardziej niż do tej pory.
Jej dłonie bawią się jądrami, usta jakby zostały stworzone do
tego, co teraz robią, zaciskają się to znowuż luzują uścisk.
Cała ona jest czystą przyjemnością, którą z pewnością zaraz
osiągnę jeśli nie przestanie.
-Sonia-ostrzegam chrapliwie.
-Dalej kochanie-zachęca mnie nie przerywając zabawy.
Nie wytrzymuję. Jak tylko znowu mnie pochłania, wypycham mocno
biodra do góry żałując, że mam związane dłonie. Mógłbym
złapać ją za włosy i docisnąć do siebie. Jednak Sonia wie czego
mi brak i jak zawsze doskonale odgaduje moje pragnienia.
Kiedy wpycham się siłą do jej ust, ona napiera nimi na mnie.
Wraz z głośnym dźwiękiem mojego spełnienia wydobywa się ze mnie
całe nasienie. Uderza w jej gardło ale ona nie wzdryga się. Połyka
tyle ile jest w stanie a reszta spływa po jej buzi, przez kąciki
ust.
Wyciera moją spermę o rękawy sweterka. Patrzę na nią jakby
była moim aniołem, i jest nim. Pojedyncze kosmyki wyplątały się
z koka a usta Soni wyginają w idealny luk. Kocham ją taką. Piękną,
rozgrzaną, zadowoloną.
-Mmm-mruczy.
Wypija do końca kawę i schyla się do moich ust. Całuje mnie z
dziwną czcią, a ja szarpię rękoma zapominając o krepujących
węzach. Pragnę by mnie rozwiązała ale wiem, że zrobi to gdy
nadejdzie pora. Pragnę jej na mnie, siebie w niej, pragnę jej
dotykać.
-Pyszny jest ten deser-mówi do moich warg.
Dyszę ciężko ale uśmiecham się. Jest wspaniała a jej
aprobata doprowadza mnie na skraj samozadowolenia. Staję się
krnąbrny od jednego choćby słówka komplementu.
-Też chciałbym skosztować -wzdycham błagająco.
-Wiktorze- wygina wargi w zadowoleniu, siadając na moich
biodrach-Ty łakomczuchu.
Śmiejemy się razem. Lubię to w niej. Gdy inne moje klientki są
albo płochliwe, albo wyzywająco wulgarne, czasami gadają od rzeczy
by tylko paplać, Sonia potrafi sprawić, że się śmieję. Jednak
czy to takie dziwne? Kocham ją i jestem świadom, że nawet gdyby
po stosunku płakała, płakałbym z nią lub pocieszał.
Gówniane zasady miłości. Generalnie miłość to gówno, ocean
gówna. A ja muszę się w nim kąpać. To moja kara za grzechy. Tak
przynajmniej myślę.
-Wszystko w swoim tempie kochanie-Sonia patrzy na mnie ze
śmiechem-Opowiedz mi lepiej co robiłeś przez ten czas, kiedy mnie
nie było.
Robię minę naburmuszonego trzylatka, dzięki czemu znowu słyszę
jej chichot.
-Nie chcesz przecież wiedzieć Soniu-wie, widzę to po niej.
-Pytam o życie poza pracą.
Tracę ją. Dostrzegam jak sztywnieje. Nie wiem czemu to sobie
robi, sobie i mi przy okazji. Nie mam pojęcia czemu pyta o moje
życie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że sam ją do tego prowokuję.
Jestem wobec niej mało profesjonalny. Opowiadam o sobie, choć nie
powinienem a ona zadaje coraz więcej pytań.
Potem pomyślę co z tym zrobić. Teraz muszę ją odzyskać, musi
do mnie wrócić szczęśliwa Sonia.
-Spotkałem się z Oskarem-mówię szybko.
Oskar od kiedy pamiętam intrygował Sonię, tak jak jego nowe
stylizacje wzbudzały jej szczery podziw. Poznałem ją z nim, czy
raczej ją z nią. Polubiły się od razu.
I tym razem Oskar, czy może Gabriella Golove, ratuje mi tyłek.
Sonia znacznie się rozluźnia. Słucha jak opowiadam o nowym
wyglądzie Oskara, śmieje się na wzmiankę o niedoszłej bójce w
klubie. Pochlania moje słowa a ja dziękuje w duszy, za jedynego
przyjaciela będącego transwestytą i drak queen.
Nie mówię nic o spotkaniu z Alexem, a już z całą pewnością
nie pochwalę się co z nim robiłem. Alex przeraża Sonię. Tak na
prawdę przeraża, nie w sposób w jaki to robi z innymi kobietami.
Sonia boi się go od pierwszego spotkania podczas spaceru po
parku. Myślałem, że wyzionie ducha przy moim boku, co było dziwne
bo Sonia nigdy tak nie reaguje. Nawet gdy jest czymś wystraszona,
zniesmaczona czy zdenerwowana nie panikuje. Przy nim i owszem, robiła
to.
-Reszta czasu minęła zbyt szybko bym mógł zapamiętać coś
ciekawego-kończę swoją wypowiedź- I zbyt wolno równocześnie.
-Zbyt wolno?-pyta zaskoczona.
-Dłużył się w nieskończoność bez ciebie-mrugam do niej
zalotnie.
Mówię prawdę, ale skąd ona może to wiedzieć?
-Wiktor...-mruczy obdarowując mnie kolejnymi pocałunkami pełnych
ustek.
Ściskam palce na skórzanym pasku. Świerzbi mnie by poprosić o
uwolnienie, ale nie mogę tego zrobić. To byłoby nieprofesjonalne.
Niestety, ja jestem dziwką a ona klientką. Taka jest prawda.
Płaci mi za dawanie jej tego, czego chce. Nie jestem jej kochankiem,
partnerem. Muszę robić to, czego ode mnie oczekuje.
-Lubisz lody Wiktorze?-pyta nie odrywając ode mnie ust.
Jestem rozbity. Nie umiem się skupić. Jej usta skutecznie
wyprowadzają mnie z równowagi. To takie wkurzające ale i
rozpalające za razem.
-Lody?-dukam.
Nie wiem o co jej chodzi. Lody... Jakie lody?
-Tak skarbie-śmieje się cicho z mojego
roztargnienia-Czekoladowe, kakaowe, waniliowe?
Jezu, czy ona na prawdę pyta mnie teraz o jedzenie?! Dociska mnie
do swoich shortów, jej usta parzą moje wargi, język wyzwala z
mojego gardła cichy jęk, a ona pyta mnie o coś tak przyziemnego
jak lody, gdy ja jetem w niebie.
-Lubię-mruczę.
Jeśli lubienie przeze mnie lodów sprawi, że mnie dosiądzie
zjem całe wiaderko.
Sonia posyła mi półuśmieszek i schodzi ze mnie. Znowu znika z
zasięgu mojego wzroku. Nie widzę jej, więc skupiam swoje zmysły
na słuchaniu.
Otwiera drzwiczki lodówki, szpera w niej chwile i zamyka. Słyszę
ciche sunięcie szyn w samozatrzaskowych szufladach. Wyciąga coś i
zamyka. Przez chwile panuje cisza. Potem słyszę brzdęk szklą.
Płonę w oczekiwaniu. Jestem podniecony z niewiedzy.
Słyszę kroki. Lekkie, subtelne stąpanie jej bosych stópek. Ma
wspaniałe stopy. Kształtne, małe i kuszące. Lubię je całować.
Staje przede mną. W dłoniach trzyma szampana, opakowanie lodów,
korkociąg i łyżeczkę. Chryste! Nie ma shortów ani majteczek.
Oczywiście nadal ma na sobie sweterek, nigdy nie występuje przede
mną całkowicie nago. Mimo to już płonę.
Jej trójkąt rozkoszy jest idealnie gładki, bez ani jednego
włoska. Kiedy siada na mnie okrakiem, czuję na sobie ciepły krem
wydobywający się spomiędzy jej pęknięcia. Uwielbiam go z niej
zlizywać. Jest słodki, pachnący i smakujący Sonią.
Wyprężam się pragnąc wśliznąć do jej wnętrza. Nie używamy
kondonów. Dziwne, ale wierzymy sobie bezgranicznie.
Ja wierzę, że zabezpiecza się, nie raz widziałem jak połyka
tabletki. Ona wierzy mi, że niczym jej nie zarażę. Robię badania
co miesiąc. Czysta proforma, z każdą inną używam gumek. Sam je
kupuję, sam je wybieram, sam je sprawdzam, bardzo dokładnie. Mimo
to badam się.
Zastrzeliłbym się gdybym był chory i miałabym ją zarazić.
Nie umiałbym żyć, gdybym wiedział że coś jej zagroziło z mojej
strony. Jeśli kiedykolwiek dorwę jakiś syf, od razu się z nią
pożegnam. Nie przypuszczam bym był kiedyś na to narażony, zawsze
przestrzegam zasad ale dla własnego spokoju sprawdzam się. To czym
się zajmuję, wymaga tego ode mnie.
Nie pozwala mi na wejście w nią. Odsuwa biodra wyżej i patrzy
mi w oczy z obietnicą nadchodzącej przyjemności, jeśli tylko
poczekam. Cholera, czekam.
Odkłada szampana i korkociąg. Zabiera się za ściągniecie
wieczka z opakowania lodów, które ląduje na podłodze. Łyżeczką
nabiera odrobiny Carte d'Or, o smaku waniliowo-truskawkowym. Wkłada
je do ust i baaardzo powoli zlizuje.
Jeśli przed chwilą płonąłem, teraz jestem pożogą. Ogień we
mnie wiruje i gryzie, rozpiera od środka. Chcę przywrzeć do niej i
smakować słodki aromat ustek Sonii i słodycz lodów.
Przymyka powieki i mruczy. Czy nie widzi jak jej pragnę? Głupi.
Widzi i cieszy się tym. A ja...Cóż,płonę ale jestem szczęśliwy.
-Chcesz?
Przytakuję głową, nie zdolny do mówienia.
Sonia nabiera ociupiny na łyżeczkę i podaje mi. Nim zdarzę
otworzyć szerzej, rozchylone usta ucieka i pakuje sobie moją porcję
do ust. Znowu mnie dręczy widokiem języczka zlizującego lody.
Minę muszę mieć zbulwersowaną i błagającą, bo śmieje się
wesoło. Z litością w oczach ponawia nabieranie deseru i podaje mi
go. Nie ucieka tym razem. Pochłaniam lody, w najbardziej koszący i
seksowny sposób w jaki potrafię. Zdążam pocałować jej paluszki
i zlizać z nich cieknące lody nim zabiera dłoń.
Posyła mi łobuzerski uśmieszek. Bawi ją to i podnieca zarazem.
Jej soki spływają po moim brzuchu. Kocham jej reakcje na mnie. To
utwierdza mnie w przekonaniu, że jeszcze potrafię ją zadowolić. Jestem starszy o pięć lat i moja kariera dziwki za niedługo się
skończy.
Ta świadomość mnie dobija, ale póki co ciesze się, że
jeszcze mnie potrzebuje. Jeśli mnie zmieni na nowszy model...
Prawdopodobnie skończę u psychiatry.
Odstawia na podłogę lody i chwyta w dłonie szampana. Wbija
korkociąg. Korek odskakuje po sekundzie z cichym ,,puk'' a mój
penis podskakuje do rytmu. Jedna z równych, brązowych brwi Sonii
unosi się do góry. Wzruszam ramionami mówiąc tym by się nie
przejmowała, to nic takiego.
Nie wywarzając na żadne, dziecinne konwenanse Sonia pije
drogiego szampana prosto z butelki. Jakby piła taniego Igristoje, a
nie napój za kilkadziesiąt tysi za butelkę. Pięknie wygląda z
odchyloną do tyłu głową. Chcę rozwiązać jej koka. Ma wspaniale
włosy.
Ponownie mnie poi. Bąbelki przyjemnie masują mnie po języku.
Przytrzymuje je przez chwilę w ustach i połykam. Powtarzamy te
podniecające pojenie jeszcze kilka razy.
W końcu Sonia przenosi usta wypełnione szampanem do mojego
brzucha. Kolejna zabawa. Zadręczy mnie ten mały chochlik. Nalewa
płynu do pępka i mruga zalotnie.
-Pamiętasz zasady?
-Tak.
-Dobrze, bardzo dobrze.
Podnosi lody przez chwile sunąc końcówką łyżeczki po ich
tafli. Po dłużącej się w nieskończoność sekundzie, zerka na
mnie spod długich rzęs a mnie w środku roznosi. Patrzy na mnie
jakby nic innego się nie liczyło. Z dziwna czułością,
pożądaniem, gorącem. Mam wrażenie, że topię się szybciej niż
Carte d'Or w jej dłoniach.
-Hmmm-zastanawia się nad czymś-Jaki smak będzie pasować?
Nie spuszcza ze mnie wzroku, a ja go odpieram. Wierci mi dziurę w
ciemnej duszy i głowie. Nie przeszkadza mi to. Mam nawet mała
nadzieję, że dojrzy w nich cała miłość, wszystkie słowa jakie
chcę jej powiedzieć, ale które nigdy nie przejdą mi przez gardło.
-Truskawka-mówi szeptem.
Jedno słowo wystarcza by moje tęczówki rozeszły się w
podnieceniu. Truskawka. Wypowiedziane słówko, jej głosem pełnym
namiętności, jest jak cała oda obietnic rozkoszy. Czuję jak krew
buzuje mi w żyłach, wilgoć z ust ucieka gdzieś poza moje ciało a
penis pręży się w błaganiu.
Obserwuję jej smukłe paluszki, którymi nabiera truskawkowego
musu. Sunie nimi po wargach rozprowadzając różowy deser. Oblizuję
się na ten widok. Nabiera jeszcze jedną porcję i wkłada ją sobie
do ust.
Bez ostrzeżenia schyla się do mnie i zamyka moją męskość.
Prawdopodobnie wyję z rozkoszy. Chłód lodów pochlania mnie a
gorąca obręcz jej warg rozgrzewa od zewnątrz. Jestem w raju.
Przechodzi przeze mnie tyle fascynujących uczuć. Jestem
rozpalony i schłodzony na raz. Płonę i trzęsę się z zimna.
Ciarki buszują w moim brzuchu przechodząc stopniowo w motyle,
obijające się o ścianki żołądka.
Podniecenie targa mną, sunie ku penisowi od czubków palców stóp
i rąk by spotkać się w jednym miejscu. Chcę zerwać więzy mnie
krepujące, ale nie mogę. Niemal płaczę z rozkoszy, kiedy jej
język gładzi mnie od spodu.
W ostatniej chwili opamiętuję się by nie ruszać ciałem. Nie
chcę rozlać szampana w moim pępku by nie przestała. Teraz wiecie
czemu ją kocham?
Jestem jej dziwką, męską kurwą a to ona daje mi rozkosz. Ja
poddaję się jej i pozwalam by była tym kim lubi być. Tą która
daje, która obdarza, która cieszy się kiedy szczytuję. Nie jest
samolubna, jest moja. W tej chwili jest moją Sonią. Kocham ją.
Udaje mi się. Nie wiem jak, ale nie rozlewam buzującego na mnie
szampana. Powinien tryskać i bulgotać. Mam gorączkę, taką
prawdziwą. Gorączkę pożądania.
Usta Soni opuszczają mnie. Jej oczy natrafiają na moje,
uśmiechają się do mnie. Jestem zbyt rozbudzony i pochłonięty jej
widokiem między moimi udami by odpowiedzieć.
Jej język sunie po moim brzuchu do pępka i powoli spija
Methulselah. To prawdziwa ekstaza. Wybuch odczuć.
-Deser truskawkowo-wiktorowy- mruczy mi do pępka-Mój ulubiony.
Spalam się na kawałki. A końca zabawy nie widać.
Podnosi swoje szczuplutkie ciałko. Natrafia ustami na moje. Jej
dłonie badają centymetry mojego torsu i powoli wsuwa mnie w siebie.
Płonę choć się spaliłem. Chcę krzyczeć, ale nie mam już
sił. Jestem tylko czuciem w jej ramionach. Jetem męską dziwką,
żigolakiem, znam się na swojej profesji, jednak ona za każdym
razem zabiera mnie na nowy szczyt.
Jestem uzależniony od jej ruchów. Nie mogę nic zrobić prócz
czekania. Sonia całuje mnie namiętnie, jej wargi pieszczą moje
dając radość, rozkosz, miłość, której tak naprawdę do mnie
nie czuje.
Jej ciasność pochlania mnie powolutku. Najpierw odrobinka mnie
zatrzymuje się u jej wejścia. Nabija się na mnie, dręcząc w
wolnym rytmie. Zagryzam wargi by nie jęczeć, zbyt głośno chociaż. Nie umiem nie wydobywać z siebie dźwięków gdy jestem z nią.
Główka penisa wchodzi głębiej. Oboje stopujemy ruchy. Cieszymy
się chwilą, choć nie ukrywamy, że oboje chcemy więcej. Czuję na
sobie jej gorący, urywany oddech. Otwieram oczy.
Patrzy na mnie spod przymrożonych powiek. Jej oczy błyszczą z
rozkoszy, którą daje i bierze. Uwielbiam ten blask. Całuje mnie w
szczękę i kontynuuje.
Buja biodrami pochłaniając mnie całego. Jestem w niej po sama
rękojeść. Dotykam jej tylnej ścianki i mimowolnie wydaję z
gardła dziwny dźwięk. Coś pomiędzy jękiem, warknięciem a
głośnym ,,ach''. Sonia też to robi. Ku mojemu zadowoleniu gumka
puszcza jej włosy, które opadają na nas kaskadą niczym materiał
baldachimu.
Jesteśmy tylko uczuciem. Głośnymi westchnieniami. Idealna
synchronizacja naszych ciał jest niesamowita. Nie poruszamy się jak
dwoje nieznajomych. Nie jak klientka i żigolak, ale jak dwoje
kochających się ludzi, którzy znają swoje pragnienia. Cieszę się
ta chwilą złudnego szczęścia.
Sonia odrywa ode mnie swoje ciało i zaczyna poruszać. Patrzę na
nią pochłonięty doznaniami i jej pięknym wyglądem. Ma zamknięte
oczy i rozchylone usta, a ja naprawdę żałuję, że nie mogę jej
dotknąć. Chcę czuć pod swoimi opuszkami miękkość jej skóry i
włosów.
Przyspiesza. Muszę bardzo się starać by nie dojść przed nią.
Jest coraz szybciej i mocniej. Dogłębniej.
W końcu ściska mnie tak mocno, że nie potrafię już czekać.
Wyginam się pod nią w łuk i nacieram w ostatnim spalającym tańcu.
Jej głośny krzyk spełnienia przechodzi jak prąd przez moje nerwy.
Ponosi mnie fala rozkoszy, której ulegam.
Dochodzę w niej. Wtryskuję gorące nasienie wtórując jej w
krzyku. Zamykam mocno powieki by cieszyć się tym jak najdłużej.
-Sonia-wydobywa się z moich ust jej imię.
Sonia pada na mój tors dysząc ciężko. Jej oddech na mojej
piersi to najwspanialsza rzecz jaką teraz mam. Nie mówimy nic. Po
prostu jesteśmy, czujemy. Istniejemy w swoim świecie.
Otwieram powieki i widzę jak na mnie patrzy. Żaden
najpiękniejszy widok świata nie dorównuje jej w tym momencie.
Jest...Nie znam takich słów by ją opisać, a nawet gdybym znał
nic by to nie powiedziało. Wszystkie piękne, wspaniałe słowa
byłyby niedopowiedzeniem.
Uśmiecha się do mnie lekko, a ja odpowiadam. Wstaje ze mnie, na
co jęczę w udręce. Nie chcę by mnie opuszczała.
Słyszę za sobą rozplątywanie paska, już po chwili moje ręce
są wolne. Bolą mnie ramiona, lecz nie marudzę. Jakbym mógł?
Sonia siada na mnie okrakiem. Powolutku masuje moje barki,
delikatnie rozsuwając obolałe ręce. Masuje i masuje, a ja
rozkoszuję się tym. Napięcie znika całkowicie, kiedy ręce leżą
wzdłuż mojego ciała. Chcę ją dotknąć, ale trzepie mnie
stopująco palcami.
-Nie ruszaj się jeszcze chwilę, kochanie-upomina mnie dalej
masując.
Wiem, że to nic nie znaczy dla niej. Wiem, że to tylko słówka.
Wiem to wszystko ale ciesze się mogąc być przez jedną dobę jej
kochaniem, słoneczkiem, skarbem. Nie wiem czy może być ze mną
gorzej niż do teraz. Jestem żałosny, samemu mi siebie żal.
-Smakował deser?-pyta nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Jak zawsze-mój głos wciąż jest zachrypnięty.
Sonia całuje mnie szybko i wstaje. Wyciąga dłoń pomagając mi
podnieść się z podłogi. Ważę dziewięćdziesiąt kilo, jestem
stertą mięśni ale potrzebuję pomocy. Moje nogi odmawiają
współpracy. Siadamy na narożniku. Ja nagi, Sonia do połowy
ubrana.
Nie raz kusi mnie by zapytać czemu się nie rozbiera ale potem
przypominam sobie o zasadach. Jeśli je złamię, ona mnie zostawi.
Nie jestem na to gotowy.
-Lubisz operę Wiktorze?-słyszę przy swym uchu jej głosik.
-Wiesz, że lubię Soniu-odpowiadam-Wiesz o mnie więcej, niż
ktokolwiek inny.
Podnosi głowę z oparcia i przygląda się uważnie. Nie jestem
pewny czy się złości czy nie. Sonia-twierdza, kolejne jej ,,ja''.
-Serio?
Przytakuję w milczeniu. Nie jest zła, widzę to. Może się
nawet i cieszy. Tego już nie wiem. Jej twarz nie wyraża niczego,
tak jak podczas naszego pierwszego spotkania. Nie staram się
odgadnąć co myśli. Nigdy nie będzie mi to dane.
Sonia sama ustala to, co chce bym wiedział. Starcza mi to. Póki
co bynajmniej. Chciałbym wiedzieć o niej wszystko, znać jej smutki
i żale, ale wiem że nie poznam. To boli...
-Co powiesz na Ennio Morricone dzisiejszej nocy?-zmienia temat na
co czuję ulgę.
-Jak na lato?-odpowiadam pytaniem.
Śmieje się ze mnie i znowu jest Sonią- dwudziestoośmioletnią
kobietą. Rozmawiamy chwile o niczym, by uspokoić swoje ciała po
czym udajemy do swoich łazienek.
Mam swoją, a Sonia swoją. Nigdy nie korzystamy z jednej, to
oznaczałoby zobaczenie jej nago. Chciałbym kiedyś poleżeć z nią w
wannie ale wątpię by do tego doszło kiedykolwiek. Moja mała
twierdza zbyt ceni sobie swoją prywatność, by mnie do niej
wpuścić. To kolejne co mnie boli.
Nie skarzę się. Przy niej wiem, że żyję. Czuję radość,
zadowolenie, miłość i czasami ból, a on przecież jest lepszy od
otępienia, które czuję na co dzień.
W apartamencie mam swoją garderobę, wypełniona po brzegi w
drogie ciuchy i własna sypialnię. Nie korzystam z niej, zawsze
sypiam z Sonią. Moja jest prosto umeblowana, jak cały dom ale jej
barwy są ciepłe. Brązy, złoto i pomarańcze. Lubię ją, choć
bardziej odpowiada mi sypialnia Sonii.
Jest obszerna, granatowo niebieska. Odrobinę chłodna, ale i
przytulna. Nigdy nie widziałem tu żadnych zdjęć. Nie ma pamiątek,
niczego co by mi powiedziało coś o mojej miłości. Spodziewam się
znaleźć to w jedynym pomieszczeniu, do którego nie mam wstępu. W
jej biurze.
Wzdycham i wchodzę pod prysznic. Kąpie się szybko, nacierając
skórę moim ulubionym żelem o zapachu perfum. One milion Paco
Rabanne, to zdecydowanie zapach dla mnie. Nie wiem skąd ona
wiedziała jakich perfum używam.
Nie zastanawiam się nad tym. Sonia wie wiele o mnie, nawet te
rzeczy których jej nie mówię. Może ktoś na jej zlecenie mnie
szpieguje? Stać ją w końcu. Może powinno mnie to martwić. ale
tak nie jest. Myśl, że chce mnie poznać tak bardzo by nasyłać na
mnie prywatnych detektywów rozgrzewa mnie od środka.
Idiota!
Nie łudź się kretynie. Nie obchodzisz jej aż tak, by chciała
śledzić każdy twój krok. To kobieta poza twoją ligą.
Umyty, czyściutki i pachnący, z ręcznikiem na biodrach
przechodzę do garderoby. LaTestoria to restauracja na najwyższym
poziomie, więc czeka mnie garnitur. Wyciągam Williama Westmancotta. Szaro grafitowy garnitur wykonany z kaszmiru i jedwabiu był szyty na
miarę.
Sonia jak zwykle trafiła w sedno. Zarówno z wymiarami jak i z
wyglądem. Garnitur jest elegancki, gustowny i sprawia, że wyglądam
jak prawdziwy prawnik z najwyższej półki, na jakiego się uczyłem.
Pod marynarka, idealnie leząca biała koszula Slim fit z
egipskiej bawełny oblepia moje, spore mięśnie torsu a na nogach
wdzięczą się buty Gucciego. Nawet nie chcę myśleć o tym, jak
wiele pieniędzy mam na sobie. Mój Roleks jest pewnie mniej wart niż
skarpetki.
Wychodzę z sypialni do salonu z krawatem w reku. Wiem, że Sonia
lubi wiązać krawaty. Kolejna z niewielu rzeczy, które o niej wiem,
a które wypełniają mój obraz o niej. Może wiązała takie ojcu?
Może bratu? Nie wiem czy ma rodzeństwo. Nie wiele o niej wiem.
Widzę ją w kuchni. Rozmawia z kimś przez telefon, który
przytrzymuje ramieniem przy uchu. Dłońmi odkręca butelkę wina.
Wygląda świetnie.
Bursztynowa sukienka do kolan, mimo rękawów trzy czwarte jest
zwiewna. Letnia i okazująca jej idealne kształty. Rzadko kiedy mam
tę przyjemność widzieć ją w takich kreacjach. Nie jest sztywną
właścicielką miliardów ale zadowoloną z życia młodą kobietą.
Zaskakuje mnie po raz kolejny tego dnia.
Włosy zostawiła rozpuszczone, spinając ich pierwsze kosmyki z
tylu niewielką spinką z srebra, w kształcie listka. Wygląda
dobrze, bardzo dobrze. Młodo i wspaniale. Podchodzę do niej gdy
siłuje się z korkiem.
Podskakuje gdy czuje mój dotyk na swym ramieniu. Odwraca się do
mnie i uśmiecha z wdzięcznością pozwalając przytrzymać telefon
kolo ucha.
-Więc powiedz mu co chcesz.-mówi do telefonu-Nie interesuje mnie
to.
Wskazuję jej palcem butelkę z winem ale przecząco kręci głową.
Cała Sonia. Sonia samosia.
-Świetnie-warczy a mnie przechodzą ciarki strachu.
Nie chciałbym by tak do mnie mówiła. To śmieszne i żałosne
by facet moich gabarytów truchlał przed taką kruszyną, jednak ten
głos jest ciężki, chłodny, oschle oficjalny. Nie dziwię się, że
Sonia została miliarderką. Jeśli jej poczynania są równie
piorunujące, co ten głosik, zasłużenie zdobyła swoją pozycję.
-Czterdzieści procent za trzysta tysięcy i wprowadzenie do rady
nadzorczej naszego człowieka. To moje ostatnie słowo-oznajmia
dobitnie, ucinając słowa osoby po drugiej stronie-Nie zgodzą się
to wycofaj nasze fundusze. Nie mam zamiaru się z nimi bawić. Muszą
wiedzieć, że nie będą sobie ze mną pogrywać. Co z Japończykami?
Idę za nią jak przyklejony do telefonu, kiedy Sonia przesuwa się
do blatu wysepki kuchni i nalewa wina do kieliszków. Przyglądam się
jej katem oka. Jest piękna. Nie ma na sobie ani grama makijażu
prócz tuszu do rzęs. Zawsze jest taka naturalnie piękna.
Oglądam jej uszy, szyje i dłonie. Żadnej biżuterii. Nie musi
jej nosić. Jej migdałowe, czekoladowe oczy i słodkie usta są
wystarczającą ozdobą. Sonia nie potrzebuje dodatków. Dzisiaj ja
nim jestem., zawsze nim jestem.
-Zastanowię się nad tym-znowu warczy a ja znowu się boję-Nie,
nie i jeszcze raz nie. Przełącz mnie do Klaudiusza.
Jakiego kurwa Klaudiusza? Boże, znowu to sobie robię.
Staram się uspokoić, opanować zaborczość ale nie umiem.
Jestem chory z zazdrości i miłości.
Sonia milczy w oczekiwaniu na połączenie. Obcina mnie wzrokiem a
dostrzegając trzymany przeze mnie krawat, uśmiecha się szeroko.
Nie nadążam za nią. Teraz stoi Sonia-uradowana ale zaraz pojawi
się Sonia-terrorystka.
-Gdzie są transportery?-oto i ona-Nie interesuje mnie to. Zrób
coś z tym. Jeśli stracę ten kontrakt czyjś łeb poleci po
podłodze.
Matko, co za tajfun.
-Rozłącz się-rozkazuje tajemniczemu Klaudiuszowi-Ania? Jak
tylko sprawa się wyjaśni daj mi znać. Wieczorem jestem zajęta ale
pisz mi e-maile. Odczytam potem. Masz nadzorować każdy ich ruch.
Sonia skina mi głową a ja zabieram od jej ucha telefon.
Rozłączam połączenie nie patrząc z kim rozmawiała i odkładam
sprzęt na blat.
Pojawia się znowu Sonia-uradowana. Patrzy na mnie z czymś na
kształt uwielbienia, co cholernie mnie rozczula. Płynie dłońmi
przez moją pierś po barki a potem wzdłuż ramion do dłoni. Nie
spuszczając ze mnie czekoladowego wzroku odbiera krawat. Siadam na
hokerze i poddaję się jej zabiegom.
Ruchy jej dłoni są szybkie, sprawne i delikatne. Samym wiązaniem
krawatu na mojej szyi sprawia, że płonę. Staje między moimi udami
a ja w końcu dostaję swoją szansę by jej dotknąć.
Wsuwam opuszki pod sukienkę i gładzę skórę smukłych ud.
Podoba się jej to. Unosi leciutko kąciki ust ale nie przerywa
wiązania. Ma wprawę, nie ma co. Kończy po chwili ale nie odsuwa
się.
Mogę rozkoszować się jedwabistością jej skóry kiedy Sonia
przygląda się mi bacznie. Jej oczy świecą leniwym blaskiem a usta
leciuteńko rozchylają. Lubi mój dotyk. Nie wiem czemu nie pozwala
mi się dotknąć w inne, te strzeżone miejsca.
-Wyglądasz jak milion dolarów-mówi gładząc mój policzek-Jak
zawsze zresztą.
Pękam z dumy. Tylko tyle mogę powiedzieć.
-I tak nie przebiję ciebie-odpowiadam ze stuprocentową
szczerością.
Uśmiecha się i muska wargami moje. Zaraz jednak odsuwa się by
sięgnąć po kieliszki z winem. Różowe, lekkie, pyszne.
-Problemy w pracy?-pytam widząc, że jest odrobinę pochłonięta
myślami.
-Tak-wzdycha-Nie przejmuj się tym. To nie zepsuje nam zabawy.
Jak mogę kochanie się tym nie przejmować? Wszystko co cie
martwi boli i mnie. Ale ze mnie pierdolony romantyk....Nie powiem ze
to żal. To słowo już tu nie pasuje. Jest ze mną coraz gorzej.
-Nie lubię gdy się martwisz-kolejne mało profesjonalne
stwierdzenie z mojej strony-Nie lubię tego.
Jak na potwierdzenie upijam łyk z kieliszka. Sonia obserwuje mnie
uważnie, ale nic nie mówi. Widzicie? Nigdy nie mówi czegoś, co
powinno się powiedzieć. Zazwyczaj milczy.
-Jeśli nie masz ochoty na kolację, możemy zostać-proponuję by
przerwać cisze.
Trzęsie brąz główką w zaprzeczeniu.
-Nie. Wyjdźmy stąd-to brzmi prawie jak błaganie.
Och, nie błagaj. I tak zrobię co zechcesz.
-Dobrze, wyjdźmy-przytakuję.
Uśmiech wart całych pieniędzy świata, wynagradza mi
niespełnioną ochotę pozostania w domu i kochania się z nią.
Uwielbiam...Nie powiem już nic więcej. Po co? Uwielbiam ją całą.
-Może zamiast do opery, pójdziemy potańczyć?-proponuje po
chwili.
-Jeśli chcesz Soniu -odpowiadam-Jestem cały twój.
Nagle stoi przede mną Sonia-naburmuszona. Boże! Co znowu
zrobiłem nie tak? Nie nadążam. Serio.
-Nie bądź taki-mruczy i wydaje mi się, że ma ochotę tupnąć
nogą-Lubię jak czasem decydujesz.
Nie idzie jej ogarnąć. Jest apodyktyczna ale czasem lubi jak ja
rządzę. Cała Sonia. Życia by zbrakło na zrozumienie jej.
Myślę odchylając głowę do tyłu. Jedna z moich dłoni wciąż
tkwi pod sukienką na wysokości jej pośladka. Nie mam ochoty
tańczyć ale myśl, że będę mógł ją bezkarnie obmacywać jest
wielce kusząca.
-Och, dylematy, dylematy-wzdycham z przekąsem.
Sonia parska śmiechem. Bardzo nie w stylu Soni-bizneswoman. Nie
umiem się na to nie uśmiechnąć.
-Nie lubisz podejmować decyzji, co?
-Nie-przytakuje-Ale wizja ocierania się o ciebie, Soniu przemawia
do mnie. Idziemy potańczyć.
Zadowolona całuje mnie w usta. Mocno, dogłębnie i w tym samym
momencie kiedy wchodzi Gustaw. Odkasłuje głośno odwracając
grzecznie wzrok na ścianę.
Sonia opuszcza moje usta ale nie odskakuje ode mnie. Nigdy tego
nie robi. Najwyraźniej nie wstydzi się okazywania czułości przy
innych. Cieszy mnie to bo daje nadzieje, że nie wstydzi się przez
to i mnie.
Jestem przystojny, wstyd by było się mnie wstydzić, jednak przy
tych którzy wiedzą kim jestem naprawdę klientki mogą się czuć
zażenowane. Ale jak mówiłem. Sonia jest inna.
-Tak Gustawie?-zwraca się do ochroniarza.
Sonia-terrorystka, nigdy nie wypływa na wierzch kiedy w rolę
wchodzą kontakty z Gustawem. Wydaje mi się, że łączy ich coś
więcej, ponad relacje pracodawca-pracownik. Sonia lubi Gustawa. Trudno się z nią nie zgodzić.
-Limuzyna jest już gotowa, Pani Dowborow-oznajmia ochroniarz i
wychodzi cicho.
Wstaję odstawiając nasze lampki z winem na blat. Sonia chwyta
moją wyciągniętą dłoń, w drugiej dzierżąc bursztynową
kopertówkę. Wychodzimy trzymając się za ręce jak zakochani
nastolatkowie.
A przynajmniej ja nim jestem.
Zjeżdżamy windą, w której nie umiem pozbyć się myśli o
kochaniu się w niej z Sonią. Ona chyba też o tym myśli ale nie
pytam. Myśli Soni to żelazna bariera. Nie do przebicia.
Na parkingu wchodzimy do limuzyny. W niej mogę bez zastrzeżenie
dotykać i całować ją, jesteśmy oddzieleni od Gustawa pancerną
szybą. Od razu przechodzę do dzieła. Nie moja wina, że nie umiem
trzymać rąk przy sobie gdy jestem z nią.
Wciągam ją sobie na kolana i całuję. Oddaje pocałunki z
namiętnością i zachwytem.
-Kocham twoje wargi-szepcze mi do ucha.
Trzęsę się na te słowa. Szkoda, że tylko wargi. Jednak dobre
i to.
-A ja twoje-odpowiadam.
Nie wiem czy mi wierzy. Może sądzi, że mówię to każdej. Mam
czyste sumienie bo mówię co czuję i to, czego żadna nie usłyszy
z moich ust. Mogę mówić innym, że lubię, że podnieca mnie coś
w nich ale tylko w przypadku Soni coś kocham.
-Zrób to- żąda.
Rozpinam szybko rozporek. Wyciągam penisa, który sterczy w sumie
przez cały czas kiedy jestem z nią. Ręce mi się trzęsą bo wiem,
że droga do LaTestorii nie potrwa długo.
Oddech Soni jest szybki i urywany, gorący z oczekiwania. Tym
razem niestety muszę użyć kondona by nie zabrudzić jej
koronkowych majteczek i drogiego garnituru.
Łapię w zęby opakowanie, dłońmi obsuwając z jej ud koronkę.
Sonia delikatnie łapie szeleszczący papierek w swoje białe ząbki
i ciągnie. Podniecające na maksa, gdy we dwoje otwieramy paczuszkę.
Odbiera z moich zębów kawałek papierku i wyrzuca na podłogę.
Wyciąga kondona a reszta ląduje jak poprzednia część. Jej
sprawne paluszki nakładają na mnie gumkę i po mniej niż sekundzie
w niej jestem.
Kochamy się szybko i intensywnie. Zaciskam palce na jej gładkich
pośladkach, unoszę je i upuszczam w rytm w jaki teraz ja chcę.
Wiem, że powinno być tak jak pragnie Sonia ale jej jęki i
pocałunki zapewniają mnie o odpowiednio dobranym tempie.
Kończymy kilkaset metrów przed parkingiem LaTestorii. Szybkie
numerki w aucie zazwyczaj mnie cieszą. Zarabiam dużo, tyle ile za
noc ale z Sonią wolę powolne, namiętne akty. Jak to na zakochanego
idiotę przystało.
Przed wyjściem poprawiam spodnie i koszulę. Sonia ze słodką
miną spełnienia, wygładza sukienkę. Przeczesuję palcami kosmyki
jej włosów i poprawiam spinkę. Posyła mi wdzięczny uśmieszek i
całuje w podzięce.
-Dziękuję-mówi przy moich ustach.
-To tylko spinka-wzdycham, w czarnej duszy skacząc ze szczęścia.
Sonia łapie moją twarz i noskiem trze o czubek mojego.
-Nie mam spinki na myśli.
Nie mam czasu na zapytanie jej za co dziękuje. Drzwi limuzyny
otwierają się przed wejściem do restauracji a moja miłość
wysiada. Idę za nią.
W środku standardowa sobota. Zgiełk. Halas. Jak zwykle pełno
nowobogackich, sadzących, że szczyt luksusu to jadanie tutaj.
Rozpoznaję po drodze dwie twarze. Moje byłe klientki. Nie zwracam
na nie uwagi. Nie są jej godne gdy idę z nią.
Po rudzielcu, którego pamiętam nie został ślad. Jesteśmy
teraz prowadzeni przez wysoką blondynkę. Nie idziemy do osobnej
salki. Szkoda...
Nie jestem tym zmartwiony gdy widzę skrytą w cieniu lożę.
Najbliższe stoliki są puste, na ich blatach widnieje informacja z
napisem ,,rezerwacja''. Nie jestem głupi. Zdaję sobie sprawę, że
nikt ich nie zajmie. Chyba, że razem z Sonią zechcemy zmieniać
miejsce co pięć minut.
Siadamy obok siebie skąpani w przyciemnionym, złotawym świetle.
Sonia zamawia wino, wie że ja się na nim nie znam. Podziwiam jej
profil, na którym igrają ciepłe barwy. Odbijają się od jej
brązowych włosów, dodając aury tajemniczości i wdzięku.
Gdy zostajemy sami, zabieramy się za studiowanie menu. Trzymam
dłoń na jej kolanie, opuszkiem sunę to w górę to w dół. Od
rana Sonia wystarczająco przyzwyczaiła się do mojej obecności bym
mógł ją dotykać bez uprzedniego zaalarmowania.
Oczywiście jeżeli chodzi o dotykanie jej po zakazanych
miejscach, ta zasada nie obowiązuje. Muszę powolutku dawać jej do
zrozumienia co chcę uczynić, by miała czas pogodzić się z tą
myślą. Cholernie mnie ciekawi o co w tym wszystkim chodzi.
-Co zamawiasz?-pyta nie odrywając wzroku od karty dań.
-Zastanawiam się na małżami.
Sonia posyła mi półuśmiech.
-Powrót do przeszłości, kochanie?-mocno zaznacza ostatnie
słowo.
Nawet nie wie jak wiele ono dla mnie znaczy w tym momencie. Kiwam
w rozbawieniu, dalej jeżdżąc palcem po jej nodze. Jej piersi
unoszą się pod materiałem sukienki, dając mi do zrozumienia, że
przypadło to do gustu mojej klientki. Ciężko mi o niej myśleć w
ten sposób. Klientka, usługobiorczyni..Nie. Najlepiej pasuje moja
Sonia.
Idiota! Nie wiem jak wiele razy będę musiał to sobie jeszcze
powtórzyć by zrozumieć. Chyba nigdy mi się to nie uda.
-A ty Soniu? Co zamawiasz?
-Pójdę za ciosem- śmieje się cicho-Potrawkę z dzika.
Całuję ją wszyje a ona wzdycha słabo.
-Lubię jak jesz-mruczę do jej ucha odrobinę zaciskając palce
na jej udzie.
Wypuszcza z ust cichy jęk. Teraz to Sonia-poddana, choć wiem, że
pozwala mi na to bo sama tego chce, a nie z powodu moich wypieprz
mnie hormonów. Sonia zawsze jest apodyktyczna. Taka jest z natury,
nic tego nie zmieni.
-Wiem-duka przymykając powieki- Zauważyłam.
Sunę wyżej. Zahaczam o koronkę. Patrzy na mnie odwracając
twarz. Z daleka wyglądamy jak dwoje ludzi na randce, szepczący
niczym zakochane papużki. Tylko my dwoje wiemy co się dzieje tak
naprawdę.
Jej oczy błyszczą. Wiem, że pragnie mnie tu i teraz. Mam nad
nią chwilową kontrolę i wykorzystuję ją. Odsuwam koronkę i
udając zainteresowanie składnikami dań, gładzę jej wzgórek.
Dzięki ci Boże za drugie obrusy.
Wnętrze ud Soni jest gorące i mokre. Fantastycznie mnie
przyjmuje. Taka napalona, taka gorąca, taka chętna. Na mnie, chętna
na mnie. Nikt inny nie może się tu dostać. Wspaniała świadomość.
Wsuwam się głębiej. Drażnię żołądź jej kobiecości na co
rozchyla szerzej nogi. W mętnym świetle dostrzegam jak jej policzki
oprósza purpura. Oczy ma otwarte,skierowane jak moje w menu a usta
mocno zaciśnięte. Widzę jak stara się nie wydobyć z siebie
choćby jęku.
Jej wspaniały krem oblepia mój palec. Tyle wystarczy na tę
chwile. Wyciągam z niej dłoń a ona nie kryje zawodu. Przygryza
dolną wargę kiedy unoszę palec z jej smakiem do ust i oblizuję go
całego.
Smakuje jej lekko słonym, owocowym smakiem podniecenia, który
znam na pamięć. Przymykam powieki w nieudawanej rozkoszy, jaką
czuję gdy mam na swoim języku jej smak. Kiedy ponownie na nią
zerkam, wydaje mi się że Sonia zemdleje.
Jej wzrok jest wygłodniały, żarłoczny, pragnący. Tęczówek
praktycznie nie ma. Zostały dwa talerzyki bezdennej czerni. Kocham
tę czerń jeśli tylko wywołana jest pożądaniem.
-Chcesz się spróbować?-pytam wyciągając z ust palec-Smakujesz
wybornie.
Skina głową a ja podaje jej opuszek. Nie tylko smak Soni jest
wyborny. Ona sama jest wybornym graczem.
Delikatnie ujmuje mój palec w swoje drobne paluszki i przybliża
do ust. Najpierw całuje a potem przesuwa po nim języczkiem. Moje
oczy muszą wyglądać tak jak i jej. Upewnia mnie w tym jej
zadowolona mina kiedy podnosi na mnie wzrok.
Opanuj się,opanuj się. To na nic. Nie potrafię. By odzyskać
kontrolę wsuwam powoli palec do jej ust. Muszę choć przez moment
być mną.
-Ssij Soniu- rozkazuję nie kryjąc swych odczuć.
Jej jęk podniecenia, moim rozkazującym tonem jest niesamowity.
Zamyka oczy i ssie. Wiem jakie sztuczki zna jej języczek.
Doprowadzają mnie do szału. Mój penis placze w żalu, że to nie
on jest w jej ustach. A Sonia...
Sonia jak to Sonia. Zgaduje z miejsca czego mi brak. Odsuwa mój
palec od swych ust, rzuca szybkie spojrzenie po sali i nurkuje pod
stołem nim jestem w stanie ją powstrzymać.
Chcę ją stamtąd wyciągnąć. Nie preferuję seksu w miejscach
publicznych. Robię to, fakt ale nie chcę robić z nią. Nie zdążam
jej unieść z klęczek gdy pojawia się przy nas kelner.
-Państwa wino- mówi a ja uśmiecham się miło.
Czuję jak mój rozporek się rozpina a paluszki Soni wydobywają
mnie na wierzch.
-Dziękuję- odpowiadam patrząc jak kelner leje wino do
kieliszków.
Modlę się by sobie poszedł. Nie idzie.
-Mogę już przyjąć zamówienie?
Jest mi gorąco. Płonące koło zacieśnia się na mnie. Luzuję
krawat i sile na zwykły ton.
-Poproszę potrawkę z dzika i...-słowo mi ucieka kiedy Sonia
wyczynia magie językiem-Małże.
Kelner notuje w swoim notesiku, nie świadom, że właśnie
umieram i zaraz dojdę.
-Deser?
Kurwa chlupie! Miąłem deser w domu! Wypierdalaj! Właśnie moja
przystawka obciąga mi pod stołem twojej restauracji!
Pragnę to wykrzyknąć ale daję radę i zamykam te słowa w
swojej głowie.
-Na razie dziękuję. Wystarczy potrawka i małże-mówię
dobitnie by nie zadawał więcej pytań.
-A czy...
Stopuję go machnięciem. Czuję jak Sonia uśmiecha się przy
moim penisie. Chłopak skina głową i odchodzi.
-Sonia- warczę przez zaciśnięte zęby.
Chichoczącą cholera całuje mnie wargami ale całe szczęście
chowa w bokserki i zapina rozporek. Patrzę po sali. Nikt nas nie
może dostrzec. Jesteśmy skryci a wszyscy goście pochłonięci
sobą. Łapię ją pod pachy i wyciągam na wierzch.
Wiem, że nie lubi dotyku przy lewym barku i ramieniu ale nie mam
wyjścia. Jeśli chcę ją stamtąd wydostać muszę jej dotknąć.
Siada obok mnie z perfidnym uśmieszkiem.
-Test zachowania spokoju w sytuacjach stresowych zaliczony na
sześć z plusem, kochanie-mówi słodko i całuje mnie w zaciśnięte
usta.
-Zemszczę się- warczę do jej ust.
Śmiejemy się razem. Nie umiem się na nią złościć. Po prostu
nie potrafię.
-Daj spokój-prycha na mnie w rozbawieniu-Przecież ci się to
podobało.
-Tak-przytakuję oblizując wargi-Ale mimo to się zemszczę.
Widzę, że uznaje moją obietnicę za prawdę. Jest podniecona
myślą, że mógłbym zrobić jej coś takiego. Przysięgam, że
kiedyś to zrobię. Nie dzisiaj, nie jutro. Poczekam na odpowiedni
moment.
Stukamy się lampkami szczerząc kły w zadowoleniu. Ona cieszy
się bo wyprowadziła mnie z równowagi a ja, bo już obmyślam plan
zemsty.
-O co chodzi z tymi Japończykami?-odkładam kieliszek czekając
na odpowiedź.
To pytanie nurtuje mnie od momentu opuszczenia domu Soni. Mam nie
jasne wrażenie, że znowu wyjedzie. Znowu mnie zostawi i ucieknie na
drugi koniec świata. Nie chcę tego. Tęsknię za nią piekielnie
gdy nie widzę jej przez tydzień. Gdy nie ma jej dłużej powoli
umieram.
Chore.
-Czytałeś wywiad. W stanach podpisaliśmy kontrakt na budowę
systemów do maszyn leczących komórki zaatakowane przez raka.-mówi
z pasją, za którą ją szalenie cenię -Mamy dać im
oprogramowanie, a Japończycy zajęli się wyglądem zewnętrznym.
Musimy trzymać się terminów i wytycznych. Japończycy coś tam
smęcą pod nosem o zbyt krótkim czasie realizacji.
-Przecież oni są jak mrówki-mówię rozbawiając ją tym-Mają
małe, zwinne rączki. Dadzą radę.
-Mi to mówisz Wiktorze? Każdy to wie, ale oni lubią marudzić.
-Wyjedziesz?
W gardle pojawia się uścisk kiedy przytakuje.
-Jestem przewodniczącym rady nadzorującej. Za niedługo będę
musiała lecieć do Tokio.-uśmiecham się w odpowiedzi na jej słowa.
Wiem, że Sonia uwielbia swoje podróże po świecie. Nie ukrywa
tego przede mną. Uwielbia swoją pracę, nowe miejsca, które
zwiedza i kolejne przeszkody jakie pokonuje bez choćby zadyszki.
Zdaję sobie sprawę, że kochając ją powinienem się cieszyć jej
szczęściem, lecz nie jestem w stanie wykrzesać z siebie
zadowolenia.
Nienawidzę myśli, ze Sonia wyjedzie i może nigdy nie wróci.
Zawsze tak to się może skończyć. Wyjedzie do Japonii i zostanie
tam na zawsze. Nie chodzi tu o innego mężczyznę. Przecież może
zakochać się w miejscu i zapragnąć tam zostać.
Wątpię by tęskniła za mną, aż tak bardzo by ściągać mnie
za granice raz na miesiąc. Byłbym w stanie to znosić byleby być z
nią, ale nie oszukujmy się. Nie jestem jedyną męską kurwą o
ładnej buzi i hojnie obdarzonym przez naturę urządzeniu.
Udaję zadowolenie. Nie wiem czy to widzi. Jest pochłonięta
myślami.
Kelner przynosi nasze potrawy. Zabieramy się za nie delektując
smakiem. Lubię patrzeć na Sonię gdy je. Jej ruchy są pełne
gracji a kęsy małe. Jednak wiem jak wiele potrafi zjeść. Czasami
dla niej gotuję.
Tak, tak...Wiem. Ja, Wiktor ,,Kretyn'' Tarycki gotuję dla Soni.
-Robisz lepszą- mówi jakby odczytując moje myśli.
Uśmiecham się na wspomnienie mojej potrawki. Z całą pewnością
nie robię lepszej ale niech jej będzie.
-Nie kłam Soniu- śmieję się pod nosem.
Humor dalej mam daleki od dobrego na wieść, że wyjeżdża.
-Nigdy nie kłamię-oburza się zwężając usta w dzióbek.
Fakt. Zapomniałem o tym.
-Jeśli moja potrawka z dzika jest lepsza od tej, to nawet nie
chcę wiedzieć jak smakuje.
Brwi Soni ściągają się a oczka mrużą. Jest niezadowolona.
To potrafię z niej wyczytać.
-Ta jest pyszna Wiktorze-szepcze mi do ucha-A twoja jest
znakomita.
Kręcę głową w niedowierzaniu. Soniu, Soniu, chyba zepsuł ci
się smak.
-Na jak długo wyjedziesz?
Wzrusza ramionami pakując do ust porcję z sosem. Kropelka spływa
w ich kąciku. Wychylam szybko swoją małże i scałowuję sos.
Odwraca do mnie twarz a nasze usta się spotykają. Wspaniała jest
zbudowana między nami, w ciągu dwóch lat zależność. Ten dziki
magnetyzm.
Nie musimy mówić ani słowa by wiedzieć, że chcemy pocałunku.
Daję go jej. Sam biorę z chęcią co chce mi dać. Sunę wargami po
jej wargach. Jej sztućce lądują w potrawce a paluszki zaciskają
się na moim karku. Nagle cały świat znika i jestem tylko ja z moją
Sonią.
Pochłaniamy się. Namiętność pocałunków jest zabójcza.
Boże, nie chcę by wyjeżdżała.
-Na jak długo?-ponawiam zapytanie tkwiąc przy jej ustach.
Przełyka ślinę nie odrywając oczu od mojej dolnej wargi.
-Tydzień. Prawdopodobnie-wydaje mi się albo słyszę nutkę
żalu.
Tak, chyba słyszę. Nie chcę by żałowała przerwanego
pocałunku. Znowu ją całuję ale wiem już, że coś się zmieniło
w sposobie, w jaki oddaje mi siebie. Może nie tego żałowała?
Znowu zepsułem nastrój...Cholera. Ja i moja niewyparzona gęba.
-Wybacz. Nie powinienem pytać, to nie moja sprawa-próbuję
ratować sytuację.
Uśmiecha się do mnie lekko i głaszcze po policzku. Wraca.
Ciesze się.
Z powrotem zabieramy się za jedzenie. Rozmawiamy w międzyczasie
o sytuacji na bliskim wschodzie i o plotkach ze świata show-biznesu.
Spora rozbieżność,wiem. Ale ja i Sonia możemy rozmawiać o
wszystkim.
Słucham uważnie jak opowiada o nowej technologi, którą
opracowuje jej zespól, złożony z samych alf i omeg
uniwersyteckich. Sonia chce by jej firma wkroczyła na nowe tereny
medycyny. Myślała o wykupieniu udziałów jednego, dobrze
prosperującego koncernu farmaceutycznego.
Jest pochłonięta swoimi planami i marzeniami. Dowiaduje się, że
kontrakt z USA i Japonią to początek, mający na celu przygotowanie
ich na rozszerzenie działalności. Zastanawia się czy warto pchać
się w nieznane ale ja ją znam. Pójdzie w nieznane.
-Soniu- delikatnie ujmuję jej dłoń-Jesteś odważna. Oboje
wiemy, że podejmiesz ryzyko i jak zawsze osiągniesz sukces.
Całuje mnie w polik i zaszczyca szerokim uśmiechem.
-Zastanowiłeś się w końcu nad funduszem emerytalnym?
Marszczę nos. A oto i Sonia-nieustępliwa. Męczy mnie z tym od
roku. Koniecznie chce wymusić na mnie myślenie o przyszłości. Ma
racje sadząc,że nie dostanę od naszego państwa nic poza wspomogą
na starość. Nie wie jednak, że mam tyle pieniędzy na kącie, by
starczyło mi spokojnie do śmierci jeśli zrezygnuje już dzisiaj z
kariery dziwki i postanowię żyć przeciętnie.
-Wiktor-karci mnie jej niezadowolony głos.
-Soniu- mówię uprzejmie-Nie przejmuj się mną. Nie ma takiej
potrzeby.
Czasami wydaje mi się, że chce przejąć kontrole nade mną w
każdej strefie życia. Przyznaję, dokucza mi to. Nie
przeszkadzałoby gdybyśmy byli razem ale nie jesteśmy. Nie chcę by
się o mnie martwiła. Nie teraz gdy jestem obok. Gdy odejdę na
pewno nie będzie.
Otwiera usta by coś powiedzieć ale po chwili je zamyka. Wypijamy
wino. Rozmowa schodzi na płytkie, niezobowiązujące tematy.
Oddaliła się ode mnie ale nie mam zamiaru jej przywoływać w tym
momencie. Musi zrozumieć, że nie chcę jej sobą martwić.
Wychodzimy gdy obiad znika ze stołu a wino wlewa się do naszych
żołądków. Sonia uprzedza mnie, że musi zając się sprawą z
Japońcami nim wyjdziemy do klubu. Twierdzi, że nie zajmie jej to
dłużej niż godzinkę lub półtorej.
Mi to pasuje. Postaram się nabrać dystansu do samego siebie i
uczuć do niej. Jest dopiero osiemnasta gdy docieramy do penthouse'u.
Wjeżdżamy windą wciąż trzymając się za dłonie ale wiem, że
moim zbyciem jej Sonia się odsunęła.
Sonia-poważna. Chyba gorsza od Soni-terrorystki. Rozdzielamy się
w wewnętrznym holu apartamentu. Całuję ją, ona odpowiada ale
myślami jest daleko.
Idę do swojej sypialni, w czasie gdy Sonia udaje się z Gustawem
do jej biura. Kiedy wychodzą słyszę coś o nagłym zawiadomieniu i
nowej informacji. Zbywam to. Nie jestem biznesmenem tylko męską
dziwką.
Wchodzę do sypialni i od razu zrzucam z siebie garniak. Jestem
wściekły. Jak zawsze gdy się ode mnie oddala albo gdy ją
opuszczam. Jestem wściekły kiedy nie mam jej przy sobie.
Rzucam w kąt krawatem. Buty są niemniej ,,łagodnie'' przeze
mnie potraktowane. Goły wchodzę do łazienki i puszczam gorąca
wodę.
Stoję pod nią dobre półgodziny. Myślę o Soni i o dystansie.
Gdybym wtedy nie przystał na jej propozycję byłbym wolny. Nie
zakochałbym się i nie zrzędził nad swoim żałosnym losem.
*
Kręcę się po salonie. Te zasady są dziwne. Jak mogę jej nie
dotykać i kochać się z nią gdy jest ubrana. Dziwaczka.
Jednak jest w niej coś takiego co mnie do niej przyciąga. Chcę
ją mieć, choćbym miał jej wcale nie dotykać. Pierwszy raz się
tak czuję.
Nigdy nie miałem klientki o tak dziwnych upodobaniach. Co innego
Dominika i jej BDSM czy Daria, która lubi scenki gwałtu. To jest
serio dziwne.
Ciekawi mnie czemu jest nietykalna. Czemu nie chce czuć na sobie
dłoni i dotyku? Przecież to takie wspaniałe, takie podniecające.
Połowa sukcesu w łóżku to dotyk.
Oczywiście potrafię rozpalić kobiety bez muskania sutków czy
brzucha. Jestem profesjonalista, znam wiele pożytecznych sztuczek.
Lubię jednak patrzeć jak kobiety zachowują się gdy skubię, gryzę
i ssę sutki. To wiele mi o nich mówi.
O Soni nie wiem zbyt wiele, więc to byłoby skokiem milowym w
poznaniu jej. Niestety. Moja jedyna broń została mi wytrącona z
rąk.
Myślę i myślę. Mam przeczucie, że źle skończę zgadzając
się na to. A jebał to pies. Co mi tam? Zawsze mogę przecież
zrezygnować.
Wybieram numer zamieszczony na wizytówce dołączonej do teczki.
Nic prócz imienia i numeru na niej nie ma.
Czekam. Jeden sygnał. Dwa. Trzy.
-Dowborow-jej głos jest chłodny ale wciąż nieziemsko
podniecający.
Chryste! Staje mi na sam dźwięk.
-Soniu,tu Wiktor-mówię starając się brzmieć spokojnie.
-Wiktor-mogę zgadywać, ze się uśmiecha po drugiej
stronie-Podjąłeś decyzję?
-Tak.
*
Pochłonęłam cztery rozdziały i dopiero ten naprawdę mnie zaintrygowała. Nasz bohater zyskał duszę. Już nie jest maszynką do seksu. Oprócz tego stał się też człowiekiem i właśnie to człowieczeństwo interesuje mnie najbardziej. Lubię gdy erotyk, oprócz oczywistych obrazów, malowanych słowami, typowych dla gatunku, ma także historię, tajemnicę, uczucia i sens.
OdpowiedzUsuń