Rozdział VII

Budzę się. Przez zasłonięte ciężkimi zasłonami okna wpada odrobina porannego światła. Patrzę na stojący w kącie, drewniany zegar. Jego wskazówki pokazują na czwartą czterdzieści trzy. Cholera, wcześnie.

Jest mi piekielnie gorąco i nie mogę połykać. Spoglądam na dół i widzę łażącą na mnie Sonie. Ma przerzucone przez moje ciało nogi a ręka spoczywa na gardle. Odsuwam ją powolutku na pierś. Przełykam czując lekkie pieczenie w wyschniętym przełyku.

Patrzę na nią. Ma roztargane włosy, lekko rozchylone usta. Powieki jej drżą w przezywanym śnie. Jest wspaniała. Czemu nie mogę tak spędzać każdego poranka?

Oczywiście ma na sobie swoją halkę. Jej nagie pośladki wyglądają jak oprószone złotem w świetle porannych promieni. Nic nas od siebie nie dzieli.

Kołdra leży gdzieś na podłodze. Moje ciuchy...Są gdzieś tam, gdzie je zostawiłem. Boże, jestem szczęśliwy.

Przez chwilę krótszą niż mrugniecie oka, mam ochotę skorzystać z okazji, że śpi i podciągnąć materiał by dowiedzieć się o co chodzi. Czemu nie chce bym jej dotykał? Nie mam tyle odwagi w sobie by to zrobić. Wiem, że gdyby się obudziła i przyłapała na łamaniu zasad, odesłałaby mnie. A tego nie chcę.

Zamiast tego, gładzę jej włosy i kark. Kocham ją na zabój. Porusza się i mamrocze coś pod nosem. Wydawało mi się, że to moje imię mruczy. Nie jestem pewny ale uśmiecham się.

Poszliśmy spać grubo po północy. Może była trzecia? Nie wiem. Przerobiliśmy wiele pozycji a ja ujrzałem cholernie wiele trybów na jakich pracuje złożona osobowość mojej miłości. Od dominującej po uległą. Te pośrodku też mi pokazała.

Rozpamiętuję w głowie wszystkie wspólne chwile. Mam wrażenie, że nie przyjechałem tu wczoraj ale kilka lat temu. Przez to mój smutek pogłębia się jeszcze bardziej gdy myślę o opuszczeniu za kilka godzin schronu jej ramion. Powrót do rzeczywistości jest zawsze straszny.

-O czym myślisz?-słyszę zachrypnięty od krzyku i snu głos Soni.

Spoglądam na nią. Wbija we mnie wzrok gładząc opuszkami moją pierś. Przymykam powieki by rozkoszować się tym doznaniem.

-O niczym Soniu- odpowiadam.

-Mam nadzieję, że nie chcesz uciec- żartuje.

Uśmiecham się lekko całując czubek brąz głowy.

Gdybyś tylko wiedziała jak bardzo chcę tu zostać. Znowu zaczynam być ckliwy i romantyczny. To tak nie podobne do mnie.

-Nie śmiałbym kochanie-mówię miękko, zbyt miękko.

-To dobrze bo cie nie wypuszczę.

Chciałbym...

-Co masz dzisiaj w planach?-pytam by nie powiedzieć jej tego co ciśnie mi się na język.

-Biznes, jak zawsze-wzdycha-Muszę odbyć multimedialną konferencję z Japonią a potem iść na spotkanie z przewodniczącym mojej ekipy z laboratorium.

Mam wrażenie, że jest zmęczona. Często je odnoszę. Może mimo tego zachwytu w jaki wprawia ją jej praca, jest czasami znudzona? Każdy przecież ma czasami dość swojej pracy. Nawet ja.

-Kiedy wyjeżdżasz?-nie wiem czy chcę wiedzieć.

Muszę wiedzieć.

-Nie wiem jeszcze. Sarito Ykashima, prezes firmy, która wraz z nasza wygrała przetarg ma dać mi znać do końca następnego tygodnia.

Załamuję się. Do końca tygodnia? Pewnie będzie to nagły wyjazd. Pochmurnieję co nie umyka jej uwadze.

-Coś się stało?

-Nie, nie. Wszystko dobrze- uśmiecham się pospiesznie-Jeszcze się nie obudziłem.

Przytakuje na zgodę ale nie wiem czy mi wierzy.

Wtuleni w siebie ponownie zasypiamy. Gdy budzę się o ósmej Sonii nie ma w łóżku. Nie spodziewam się jej znaleźć w nim, nigdy nie śpi dłużej niż do szóstej. Tak już ma.

Biorę prysznic w jej łazience i ubieram się w ciuchy, w których tu przyjechałem wczorajszego ranka. Schodzę na dół ale Soni tam nie ma.

Z bólem serca uświadamiam sobie,że jej nie zobaczę aż do następnego spotkania. Znowu wskoczyła na tryb bizneswoman. Odeszła w swój świat, chociaż jeszcze tu jestem.

Idiota!

A czego oczekiwałem? Wspólnego śniadanka, rozmów  i powolnego, cukierkowego seksu na dzień dobry? Sonia skończyła ze mną. Zapłaciła i wzięła tyle ile było jej dane. Transakcja zakończona.

Wychodzę z penthouse'u. Gustawa też nigdzie nie ma. Nigdy mnie nie odprowadza. Zjeżdżam windą, wsiadam do audi i wracam do swojego szarego, nieciekawego i pustego świata. Do życia  bez niej.

Nigdy nie biorę od niej pieniędzy w kopercie jak w przypadku innych klientek. Mamy z Sonią nie pisaną umowę, że pieniądze dostarcza mi kurier. Mi to pasuje. Mam tę małą złudę nie bycia jej kurwą.

Nie chcę już mówić, że to żałosne. Po co się powtarzać?

*
Większość niedzieli spędzam na myśleniu. Nie trzeba chyba wspominać o kim myślę. To nic, przywykłem do odchorowywania spotkań z nią.

Dwa, trzy dni i wrócę do żywych.

Próbowałem wielu sposobów na zapomnienie i powrót do swojego świata. Najpierw upijałem się, potem zaliczyłem etap wypruwania flaków na siłowni a na końcu przyszedł czas na długie, oczyszczające rozmowy z Oskarem. Wszystko na nic. Wciąż o niej myślałem.

Objawieniem okazała się moja praca.

Odkryłem to przez przypadek, kiedy jedna z upartych klientek niemal zmusiła mnie do spotkania po dobie spędzonej w świecie Soni. Niechętnie udałem się na umówione miejsce i zająłem kobietą, ale po zaspokojeniu jej o dziwo poczułem się lepiej.

Byłem z powrotem na miejscu w swoim wszechświecie. Wskoczyłem na odpowiednia półkę z napisem ,,Wiktor Tarycki'' i mogłem dalej funkcjonować. Wyżyłem się, wylałem swój żal na kobietę, którą moja zaciętość i siła cieszyła a ja sam stałem się pusty.

Wewnętrznie pusty i otępiały jak przed spotkaniem z Sonią. Znowu byłem sobą.

Dzisiaj również korzystam z dobrodziejstw mojego zawodu. Spotykam się Darią, tą od gwałtów. Odpowiednia kobieta z odpowiednią dewiacją jak na chwilę mojego załamania. Będę mógł trochę nią potrząsnąć, trochę pogrozić, użyć odrobinki przemocy.

W sam raz jak na moje podłe samopoczucie.

Daria to sympatyczna, szara myszka. Zaledwie metr pięćdziesiąt sześć z kilkoma kilogramami nadwagi, ale za to pełnego zaokrągleń i miękkich bioder ciałka czekać będzie na mnie w swoim mieszkanku.

Z nią gra wstępna przechodzi na inny, bardziej wyszukany i jednocześnie prosty poziom. Muszę obmyślić plan działania i sposób dorwania się do niej. Wiem, że kończy jogę o dwudziestej i jakieś piętnaście minut później jest w domu.

Nie wiem po co jej ćwiczenia. Jest idealna taka, jaka jest. Nie wyobrażam sobie jej w wersji slim, to do niej nie pasuje ale joga daje jej niebywałą giętkość. Nie raz z niej korzystałem. Jej nogi były praktycznie we wszystkich pozach kiedy ja byłem w niej.

O dziewiętnastej, po orzeźwiającym prysznicu idę do spiżarki w kuchni przerobionej na moją tajną garderobę. Mam w niej kilka odpowiednich ciuchów na rożne okazje. Moje klientki i ich dewiacje wymagają czasami ode mnie przebieranek.

Przesuwając wieszaki szukam czegoś odpowiedniego na dzisiaj. Oglądam stroje, zastanawiam się nad planem gry wypychając skutecznie z głowy Sonię i jej ciepłe ciało. Kręcę głową, mruczę pod nosem i w końcu trafiam na to czego szukałem.

Czerwony kombinezon dostawcy będzie idealny. Wygrzebuję z szuflady jedną z naszywek pasujących do rzepu na piersi kombinezonu z imieniem i logiem nieistniejącej kwiaciarni. Do tego wybieram czarny T-shirt, czapkę z daszkiem i adidasy pod kolor.

Przebieram się raz dwa i spoglądam w lustro. Całkiem nieźle, muszę przyznać. Jeśli kiedyś podwinie się mi noga w zawodzie mogę robić za dostawcę. Wyglądam zajebiście w kombinezonie.

O wyznaczonej godzinie podjeżdżam Audi pod mieszkanie Darii. W rękach trzymam wielki bukiet róż, na głowę złożyłem czapkę by nie dać szans na rozpoznanie mnie w kamerach ochrony. Przechodzę przez foyer, wymijam stróżówkę gdzie nikt nie zaprząta sobie mną głowy. W tym apartamentowcu mieszka wiele bogatych kobiet, dostawcy kwiatów nie są tu żadną nowością.

Przy windach czekam grzecznie aż jedna z nich zabierze mnie na szóste piętro. Daria to okropny leniuch, poza łóżkiem rzecz jasna. Stać ją by kupić sobie apartament na najwyższym piętrze ale z obawy przed zepsutą windą kupiła to bliżej parteru. Jest niesamowita.

Drzwi windy otwierają się a ja wsiadam. Mknę bezszelestnie nucąc pod nosem wymyślone słowa do piosenki Maroon 5. Nie pamiętam tekstu, więc zmyślam, dobrze, że chociaż rytm się utrzymuje.

Ciche ,,pik'' i lekki podskok windy oznajmia mi o dotarciu na miejsce. Wysiadam i przechodzę przez jasny, oświetlony stłumionym światłem korytarz.

Już zaraz zajmę się moim oczyszczeniem.

Zatrzymuję się przy drzwiach z dwucyfrowym numerkiem. Dotarłem na miejsce. Pukam.

Raz.

Drugi.

Trzeci.

-Już idę-woła do mnie głos Darii.

Uśmiecham się do siebie. Udaje zaskoczoną moim pojawieniem się gdy je otwiera, ale potrafię odgadnąć z miejsca jak bardzo jest podniecona. Jej słodkie, pulchniutkie policzki nabrały odcienia różu a czoło oprószyły kropelki potu.

Widzę jak jej dorodne piersi falują pod frotowym materiałem ręcznika a z jej długich włosów spływa woda, kapiąc na odsłonięte plecy.

Posyłam jej jeden ze swych wyrafinowanych, łamiących serca uśmieszków patrząc na nią łapczywym wzrokiem. Już dyszy, a kiedy dokładam mknący po wargach język, mogę usłyszeć wypuszczony z jej gardła jęk.

O tak maleńka. Już za chwilę będziesz moja.

-Pani Daria Klimszewska?-pytam z udawaną obojętnością.

-Tak-odpowiada-Słucham?

Opatula się szczelniej ręcznikiem grając cnotkę. Doskonale wiem jaka z niej dziewica. I już za chwilę kolejny raz się o tym przekonam.

-Kwiaty dla Pani-mówię zerkając na bukiet w mych dłoniach.

Tym razem jest szczerze zdziwiona. Nie spodziewała się takiej gierki ale od razu wskakuje w swoją rolę. Uśmiecha się miło i gestem zaprasza mnie do środka.

-Kwiaty? Dla mnie?

Przytakuję wchodząc. Idę za nią pieprząc głupoty o podpisie na odbiorze przechodząc do luksusowej kuchni połączonej z jadalnią. Wszystko tutaj pasuje do niej. Ciemno kremowe ściany, jasne blaty i drewno. Daria szpera w szufladce za czymś do pisania a ja przechodzę do dzieła.

Staję za nią, zbyt blisko by mogło to odpowiadać każdej innej kobiecie. Dostrzegam na skórze jej ramionek ciarki, wie gdzie się znajduję.

-Gdzie mam podpisać?-pyta odwracając się do mnie.

Jej oczy są rozszerzone z żądzy i przerażenia. Nigdy nie wie jakie mam dla niej niespodzianki i jak daleko się posunę. Nie ma nade mną kontroli, jest w pełni świadoma, że w takich sytuacjach może mnie ponieść i ta niepewność rozgrzewa ją do granic.

Nie odpowiadam. Łapię ją pod ramiona i brutalnie rzucam na stojącą obok wejścia sofkę. Daria krzyczy wniebogłosy, dzięki ci panie za wygłuszone ściany. Inaczej sąsiedzi z pewnością usłyszeliby jej przerażony a zarazem podniecony wrzask.

Pada na sofkę ale zaraz zrywa się na równe nogi w próbie ucieczki, której tak na prawdę wcale nie chce. Podążam za nią. Na dwa jej kroki przypada jeden mój i już po chwili łapię ją za włosy, ramie oplatam w tali i rzucam na podłogę.

Dalej krzyczy.

Kopie, uderza piąstkami ale chętnie rozkłada nogi bym mógł między nimi zalec. O nie kwiatuszku, jeszcze nie teraz.

Siadam na niej. Przygważdżam jej małe, pulchne ciałko do ziemi swą masą. Kolanami blokuję jej szamoczące się rączki. Staram się być delikatny, ale i brutalny równocześnie. Cholernie ciężko jest się kontrolować podczas takich akcji.

Adrenalina uderza mi do głowy, testosteron buzuje we krwi. Musze wiele sił poświęcić by się opanować i nie poddać chwili. Mógłbym zrobić jej krzywdę a tego przecież nie chcę.

Zasłaniam usta Darii drugą dłonią rozpinając rzepy górnej części kombinezonu. Dokonując cudów zręczności, ściągam go z ramion i ud. Nie zajmuję się rozebraniem do naga. Mam ją wziąć siłą, brutalnie i możliwie jak najwięcej razy. Mam być brutalem, który wie czego chce i nie pyta o zgodę.

Spryciara jakimś cudem wyszarpuje głowę spod mojego uścisku i zaczyna wołać o pomoc. Korzystając z okazji, że jej usta są szeroko otwarte wsadzam w nie swoją męskość. Zaskoczona nie bardziej niż na widok kwiatów, wytrzeszcza na mnie swoje szare oczka i udaje, że się dławi.

Krztusi się, wypycha językiem równocześnie wciągając policzki by zassać mnie jak najgłębiej. Już jęczy i dyszy a ja wtedy wychodzę z niej i wstaję raptownie na równe nogi. Zrywam po drodze z jej słodkiego ciałka ręcznik i wpół nagi ciągnę ją za kark do salonu.
Daria wije się i nawołuje głośno.

Rozglądam się po ładnie umeblowanym pomieszczeniu. Gdzie by ją tu wziąć. Patrzę na stół i od razu rezygnuję, przerabialiśmy go ostatnim razem. Może fotel? Nie, oklepane. Spoglądam pod nogi,puchowy dywan wygląda dość interesująco by się na nim zająć moją klientką. Miękki, gruby...Tak, idealny.

Brutalnie wykorzystuję swoją siłę i kładę ją na podłodze. Krzyczy, udaje, że płacze ale nie potrafi ukryć słodkiej czerwieni na policzkach. Próbuje wstać ale nim zdąża pomyśleć już na niej siedzę. Wplątuję palce w jej długie włosy i ciągnę mocno, wydobywając z jej ust westchnienie pomieszane z jękiem bólu.

W przypływie podniecenia Daria wbija swoje białe ząbki w moją dłoń. Klnę na czym świat stoi i posyłam jej delikatne uderzenie z otwartej pięści. Po jej policzku spływa łza, szlocha głucho ale jej oczy błyszczą w chuci.

-Zamknij się-warczę przez zęby zaciskając dłonie na jej szarpiących się nadgarstkach-Zamknij się albo pożałujesz.

Zalewa się łzami ale posłusznie milczy. Przepływam dłońmi od jej nadgarstków przez wysoko zaciągnięte ręce. Spływam nimi na nabrzmiałe piersi Darii i twarde punkciki sutków, świadczących o zadowoleniu jakie czerpie z moich poczynań. Palcami sunę wzdłuż krzywizn bioder kobiety a kiedy się porusza zaciskam je boleśnie. Na jej skórze pozostaną ślady ale to nic. Właśnie tego ode mnie oczekuje.

-Rusz się jeszcze raz a przysięgam, że nie doczekasz jutra-syczę.

Z siłą rozdzielam kolanami ściśnięte uda Darii. Lokuję się między nimi i bez zbędnych czułości wsuwam w nią na raz trzy palce. Jej kręgosłup wygina się do góry, powieki zamykają gdy nabiera w płuca urywanych oddechów. Rżnę ją nimi bezlitośnie, wpływam, wyciągam, kręcę spirale.

Czuję jak zaciskają się na mnie gorące ścianki pochwy i kiedy już ma dojść przestaję. Daria jęczy i porusza w desperacji ciałem by skusić mnie na dokończenie tego, co chciałem jej zrobić. Wstaję ciągnąc ją za sobą do góry. Po raz kolejny jest moim workiem treningowym.
Pcham ją mocno na ścianę, o którą uderza piersiami i zbitym wcześniej policzkiem. Z hukiem osuwa się na podłogę, płacze i krzyczy, mogłoby się wydawać, że przesadziłem ale widzę jak soki jej podniecenia zwilżają płatki kobiecości. Jest genialną aktorką.

Robię trzy kroki i jestem tuż przy niej. Łapię ją za włosy i unoszę, nie omieszkując przejechać czerwonym policzkiem po chropowatej tapecie. Zostają na niej ślady łez i kilka kropelek krwi po zdartej skórze. Chryste, że to ją podnieca....

Dociskam jej małe ciało do ściany. Dłonie zadzieram wysoko ponad jej głową a pulsującą męskość ustawiam w idealnej pozycji. Najgłośniej jak się da, otwieram zębami paczuszkę prezerwatywy by dać jej znać co zaraz nastąpi. Wchodzę w nią w akompaniamencie jej głośnego krzyku i własnego jęku, kiedy gorąco obejmuje mnie ze wszystkich stron.

Zakrywam dłonią usta Darii, z których dobywa się jęczenie i urywany płacz. Gdyby nie fakt jak mokra i rozgrzana jest, skory byłbym pomyśleć, że ma dość. Jednak nie ona, nie Daria. Uwielbia tę brutalność jaką ją obdarzam, kocha kiedy, jak teraz, wbijam się w nią nie zwracając uwagi na jej stan i zadrapania. Ma wielką radość z tego, że nie jestem wobec niej delikatny i ważne jest dla mnie tylko moje własne spełnienie.

Rżnę ją z siłą i determinacją, a ona zamiast krzyczeć dyszy i drży w moich ramionach. Rozpływa się w moich ostrych ruchach i dzięki szeptanym wyzwiskom. Mam być świnią, mam być chamem, mam być tym, który poprzez wyrządzanie krzywdy daje jej orgazm życia. Po chwili wybucham w jej wnętrzu a ona czując to sama dochodzi.

Zdziera gardło, jej ciasna obręcz ściska się na mnie niczym żelazna pięść. Puszczam jej dłonie i odsuwam się od ściany, po której spływa, zalana łzami, wystraszona i spełniona. Ściągam zużytą gumkę i rzucam ją byle gdzie. Daria klęczy skulona przy ścianie, jej ramionka drgają a piersi unoszą w dopiero co osiągniętym szczytowaniu.

Nie mam zamiaru dać jej chwili wytchnienia. Gdyby to nie było udawane, żaden wdzierający się z przemocą facet by tego nie zrobił. A ja mam nim przecież być, mam być przestępcą, który chce skraść jej cnotę.

Podchodzę do skulonej kobiety i ciągnę ją za włosy by na mnie spojrzała. Nie robi tego, jej wzrok błądzi wszędzie tam, gdzie mnie nie ma. Cóż... Taka ma to być gra. Wolną dłonią ściskam ją za policzki i wymuszam by otworzyła usta. Schylam się do nich i całuję agresywnie wsuwając do nich język.

Próbuje mnie odepchnąć, gryzie mnie po nim sprawiając, że czuję własną krew w gardle. Krzyczę na nią nieartykułowane słowa i wyzwiska dzięki czemu kuli się jeszcze bardziej. Podoba jej się to. Z każdym moim słowem, z każdym przekleństwem jej sutki twardnieją jeszcze bardziej.

Nie bacząc na nic łapię ją za kark i ciągnę przez salon. Wierzga nogami, drapie paznokietkami moje uda a jednocześnie unosi się odrobinę by dotrzymać mi kroku. Uwielbia to. Nie wiem jakim cudem ta na pozór słodka, cicha istotka zaznała spełnienia w tak brutalnym akcie seksualnym, ale oddaje się mu bez zająknięcia.

Nigdy jej o to nie pytałem. Nie zastanawiałem się czy to zwykłe zboczenie czy efekt uboczny jakiegoś paskudnego zdarzenia w jej życiu. W sumie, nie chcę wiedzieć. Może i nie jestem najbardziej moralną osobą na świecie ale obawiam się, że jeżeli opowiedziałaby mi o gwałcie, który zamiast ją przerazić i wysłać do psychologa, sprawił, że dostała orgazmu, to zrezygnowałbym.

Co innego spełniać brudne marzenia a co innego pomagać komuś staczać się w dół, w jego chorych wspomnieniach.

Znowu lądujemy na dywanie. Długie włoski shaggiego oblepiają mokre ciało mojej klientki, pozostawiając po sobie szaro srebrne nitki. Daria patrzy na mnie niewidzącym wzrokiem. Kiedy wyciągam z kieszeni kombinezonu nóż o czarnym, ząbkowanym ostrzu jej brwi wędrują do góry a źrenice zmieniają w okrągłe spodki. Jest rozgrzana, spełniona, wystraszona i na nowo podniecona.

-Otwieraj usta suko-mówię cicho przyciskając ostry kant myśliwskiego noża do pełnych warg kobiety.

Szamocze się pode mną, próbuje wyrwać z uścisku. Sprawia wrażenie kogoś, kto zachciał zabawy na jaką nie był gotów, jednak jej pełen zaufania i podniety wzrok mówi mi o tym jak bardzo chce mojej dominacji nad nią.

Zmuszam ją by wykonała moje polecenie. Mocny policzek w zdrową część twarzy sprawia, że słucha mnie i płacze. Nie wiem czym Daria zajmuje się na co dzień ale bez wątpienia będzie musiała wziąć chorobowe. Jej twarz to dowody zbrodni, mojej zbrodni.

Przejeżdżam ostrzem po ustach. Zatrzymuję się na ich środku dociskając mocniej nóż. Ranię jej wargę, z której skapuje kilka kropel czerwieni. Każda z nich to moje spełnienie, moje oczyszczenie i jej zadowolenie.

Daria z łzami w oczach, otwiera usta a ja wciskam między jej zęby nóż.

-Zaciśnij zęby. I nie waż się ruszyć.

Zgodnie z poleceniem nie rusza się. Soki jej ciała spływają z wewnątrz na wrażliwe wargi sromowe, kręgosłup porusza się wraz z miednicą w niekontrolowanych ruchach.

Sapie,dyszy, jęczy niby udręczona, ściskając w szczękach nóż. Moje podniecenie na jej widok osiąga szczyt. Ten niebezpieczny szczyt sadysty, pełnego frustracji i negatywnych uczuć, które muszą znaleźć ujście.

Mówiłem, że lubię być dominujący? Lubię to, w tej chwili potrafię zrozumieć fascynację Alexa do sprawiania kobietom bólu i przyjemności. Chyba to jego piekło nie jest wcale takie złe.

Korzystając z całej mojej wiedzy w miłości francuskiej, wykorzystuję mój język i doprowadzam Darię do orgazmu. Jej oczy uciekają do tyłu, powieki trzepoczą niczym skrzydełka kolibra a ciało oprósza pot, spływający stróżką między pełnymi piersiami i ze skroni. Jest podatna na każde liźnięcie, najmniejszy mój ruch.

Ściskam zębami jej napuchnięte wargi waginy, puszczam po sekundzie i wsuwam się w jej wnętrze a ona ponownie dochodzi. Głośno, z drżeniem i wygiętym ciałem. Lubię to w niej. Moja brutalność równa się jej spełnieniu, jej spełnienie w połączeniu z moją brutalnością układa się w proces mojej rehabilitacji.

Po wielu godzinach udawanych gwałtów i zmuszania do seksu, całkowicie wycieńczony, wsiadam do Audi. Moja frustracja po spotkaniu z Sonią odrobinę opada. Odrobinę, to idealne słowo.

Wciąż czuję się niekompletny, roztargniony i w rozsypce ale powoli wstępuje we mnie upragniona pustka. Nie jest źle. Jeszcze parę rundek z klientkami i trafię do segregatora z moim nazwiskiem. Jeszcze parę dni i wszystko będzie po staremu.

Tak to już ze mną jest. Kiedy nie jestem z nią, tęsknię, kiedy już znajdę się w jej ramionach chcę tkwić w nich do końca życia i równocześnie pragnę nigdy jej nie spotkać, a gdy nasz czas się kończy idę tłuc biedną miłośniczkę gwałtów by zapomnieć.

I w końcu zapomnę, w jakimś stopniu. Będę zarzekał się, że więcej nie pozwolę sobie zejść ze ścieżki profesjonalizmu, ale wiem, że kiedy Sonia znowu się odezwie, to popędzę do niej niczym wierny piesek i ponownie zacznę łudzić się zgubną nadzieją...Czy kiedyś mi przejdzie? Wątpię.

W drodze powrotnej oglądam swoje dłonie i przedramiona. Jestem podrapany, pogryziony. Daria nie szczędziła tym razem ząbków ani paznokci, mój język ucierpiał chyba najbardziej. Szczypie i piecze kiedy nim ruszam ale najważniejsze jest zadowolenie klientki, a ta była wniebowzięta.

Parkując w podziemnym garażu mojego wieżowca, wzdycham głośno. Praca jak widać okazała się terapią tymczasową. Jak wszystkie inne zresztą. Tłuczenie klientek nie daje mi takiego ukojenia, jak jeszcze pół roku temu. Moje myśli wciąż i wciąż dryfują do jednego z trzech biurowców.

Co do cholery jest ze mną nie tak?

Chyba każdy facet, mający co noc inną kobietę w swych ramionach i swego penisa w niej, byłby zachwycony. Zwłaszcza kiedy dostawałby za to niemałe pieniądze. A ja? Rozczulam się nad sobą jak ostatnia pizda, pozwalając by młoda kochanka owładnęła moim umysłem, ciałem i duszą.

Daria dała mi dzisiaj wiele dobrego. Pozwoliła pozbyć się ciążącej złości i pogardy do samego siebie za miłość do Soni, ale mimo to wciąż o niej myślę. Ile jeszcze razy muszę przekonać się, że to co mnie z nią łączy to jedynie biznes by w końcu dać sobie z nią spokój?

Czasami mam dość. Czasami, zwłaszcza kiedy wracam do życia bez S., chcę rzucić to wszystko w cholerę. Chcę odejść na wczesną emeryturę, wyprowadzić się na wieś i spędzić resztę życia na marnotrawieniu go. Jednak ilekroć o tym nie pomyślę, widzę ją.

Jak miałbym zrezygnować z tych kilku dób w roku, kiedy czuję się naprawdę szczęśliwy?
Właśnie. Czuję się jak przygłupia dziwka z lokalnego baru sądząca, że jej alfons bezgranicznie ją kocha. Bez Soni jestem jak alkoholik w towarzystwie, które chleje drogą whiskey i podsuwa mu ją pod nos. Ciągle jestem spięty, ogłupiały i spragniony.

Jednym słowem, żałosny.

I chociaż moja złość, mój gniew i żal zelżały znacznie to i tak mocno zaciskam pięści na kierownicy. Co z tego, że skatowałem Darię? Co z tego, że leży teraz na wpół przytomna na swoim puchatym dywaniku, skoro i tak szuflada z napisem ,,Wiktor'' jest wciąż ledwie otwarta?

***

Kolejne trzy dni dosłownie przepływają mi przez palce. W poniedziałek widziałem się z Weroniką. Ma czterdzieści siedem lat i wyznaje zasadę ,,Masz tyle wiosen, na ile się czujesz'', a ona wciąż widzi się jako siedemnastoletnią pankówę. Ma różowe włosy i zielone oczy dzięki barwiącym kontaktom. Czarne skóry, bransoletki z ćwiekami i bluzki odsłaniające pępek,to ona.

Cóż, niektórzy nie wiedzą kiedy należy dorosnąć. Nie mniej ten styl do niej pasuje. Weronika ma w sobie coś z wiecznej dziewczynki, postrzelonej nastolatki, wierzącej, ze wszystko co najlepsze jest jeszcze przed nią. Jest odważna, wyuzdana i szalona jak jasna cholera, a jej osobowość przekłada się na na jej dewiację.

Uwielbia seks podczas podróży, tak zwana hodophilia. Przerabialiśmy pociągi, autobusy, metro i Bóg jeden wie co jeszcze. Wczoraj rozgrywaliśmy scenkę, w której ja byłem autostopowiczem a ona zgarnęła mnie z drogi. Jakie to prawdziwe. Prostytutka zabrana po drodze z pracy.

Czekałem na nią na pustej drodze prowadzącej do miasta. Audi zaparkowałem w pobliskich krzakach i posłusznie czekałem aż moja klientka podjedzie po mnie. Pięć minut później usłyszałem głośny ryk silnika jej mercedesa. Machnąłem dłonią a ona, jak było ustalone zatrzymała się.

Krótka wymiana zdań, dokąd jadę, po co i na co. Kilometr dalej zabrałem się za nią. Wsunąłem dłoń pod krótką, czarną spódnicę i rozpocząłem taniec w jej mokrej ciasności. Potem poszło z górki. Zatrzymaliśmy się na zamkniętej drodze prowadzącej donikąd. Przerobiliśmy kilka pozycji, cholernie nie wygodnych i nie praktycznych w jej cabrio a kiedy ledwie w stanie była prowadzić wróciłem do domu.

Wtorek należał do brązowookiej Alicji. Z nią moje spotkania to nudny, łatwy sposób na zarobienie pieniędzy. Ala wynajmuje mnie jako osobę towarzyszącą jej podczas bankietów. Idziemy razem do restauracji, spotykamy się z inwestorami i ludźmi z jej branży, Alicja jest przedstawicielem jednej z firm produkujących sprzęt RTV i AGD.

Tym razem nie było inaczej. Udaliśmy się do hotelu, w którym odbywało się przyjęcie z okazji dziesięciolecia działania firmy w kraju. Pół nocy spędziłem na wysłuchiwaniu ,,ochów'' i ,,achów'' na temat wzrostu sprzedaży, o zbycie i koniecznych cięciach etatów. Kiedy tak tego słuchałem, cieszyłem się, że nie pracuję w ,,normalnym'' zawodzie.

Przepracowałbym dziesięć lat i prawdopodobnie wypruł połowę flaków, by na koniec okazało się, że podczas bankietu dla menadżerów i inwestorów, jakiś grubas z Anglii postanowił zlikwidować moje miejsce pracy. Nic dziwnego, że ludzie świrują i mordują się wzajemnie. Bieda, desperacja i stres mogą wykończyć najsilniejszych.

W czasie trwania imprezy, kręcę się po sporej sali a w głowie rozpamiętuje mój pierwszy raz z Sonią. Upijam z kieliszka łyka Cristala uśmiechając się do siebie pod nosem. Tak...Tego pierwszego razu nie sposób zapomnieć.

***

Właśnie opuściłem cholernie nudną imprezę, na której towarzyszyłem Soni. Charytatywne przyjęcie… Dobre sobie, wylęgarnia żmij, to brzmi bardziej trafnie. Wystawna kolacja na trzysta osób, markowe ciuszki, drogie kreacje, diamenty wdzięczące się na każdym palcu dam i złote roleksy na nadgarstkach mężczyzn, a to wszystko jako powłoka maskująca dla zepsucia i zazdrości jaką darzą się zebrani.

Ku mojemu ogromnemu zadowoleniu Sonia również nie wyglądała na zadowoloną z zaproszenia. Widziałem po niej jak się męczy w tym luksusie, wierci się co chwile na krzesełku i z wymuszonym uśmieszkiem odpowiada na zadawane jej pytania innych biznesmenów lub ich żon.

Odpękaliśmy kolację, licytację, na której Sonia zakupiła obraz jakiegoś nieznanego mi malarza za całkiem pokaźną sumkę i niezauważenie wymknęliśmy się z przyjęcia. Przed hotelem czekał na nas Gustaw, po jego minie mogę jedynie się spodziewać, że jest on równie szczęśliwy z opuszczenia wylęgarni zła jak każde z nas.

Wyjeżdżamy z parkingu błyszczącą limuzyną i po jakichś dziesięciu, może piętnastu minutach jazdy w ciszy parkujemy pod moim wieżowcem. Nie jestem pewny co mam ze sobą zrobić. Wygląda na to, że Sonia nie ma ponownie zamiaru wykorzystać mojego ciała i szczerze? Jestem zawiedziony.

Cały wieczór obserwowałem ją, patrzyłem jak je a jej małe, smukłe dłonie kroją warzywa i mięso. Kiedy przemykała końcówką języczka po dolnej wardze moje serce niemal stawało a penis błagał by to go nim polizała. Sporo samozaparcia kosztowało mnie by nie wyciągnąć jej z sali i nie zaciągnąć do odosobnionego miejsca.

Tak, czuje się cholerne zawiedziony.

Odwracam głowę od obrazu za szybą i natrafiam na wpatrzone we mnie czekoladowe tęczówki. Przyglądają mi się bacznie, obserwując najmniejszy mój ruch niczym gotowy do ataku lew.

Przepływam spojrzeniem po pełnej, dolnej wardze pomalowanej bezbarwną pomadką, przez smukłą szyję do niedużego dekoltu czarnej midi z długimi rękawami. Obcisły materiał sukienki do kolan skutecznie podnosi moje libido, wysyłając sygnał wprost do zniecierpliwionego przyrodzenia.

Nie mam siły by oprzeć się zerknięciu na jej odsłonięte kolana i zgrabne łydki. Wysokie szpile też w niczym mi nie pomagają.

-A więc…-zaczynam niepewnie.

-Wiktorze.

Och mój Boże. Za każdym razem gdy słyszę ten głos dostaję gęsiej ciarki.

Wciągam powietrze nosem kiedy przysuwa się do mnie bliżej, niemal stykając się ze mną kolanami. Dłonie mnie swędzą by jej dotknąć, wszędzie gdzie się da.

-Tak Soniu?

Kurwa!

Czy ja właśnie szepczę jak jakaś zastraszona nastolatka?

-Chcę się z tobą kochać-mówi bez zająknięcia.

Mój penis rwie się w spodniach do roboty a świadomość tańczy makarenę i nawet wiecznie smutne, zasmarkane sumienie zupełne nieoczekiwanie klaszcze w dłonie.

Opanowując się w ostatniej chwili by nie unieść zaciśniętej w pięść dłoni do góry, opieram się luźno o kanapę i siląc na profesjonalizm odpowiadam.

-To dobrze, Soniu. Ale nie chcę się z tobą kochać.

-Nie?-pyta zaskoczona.

O proszę. Po raz pierwszy widzę jakiś przebłysk uczuć na tej zazwyczaj spokojnej, niewzruszonej choć pięknej twarzy.

-Nie-przytakuje schylając się do jej ucha-Chcę się z tobą pieprzyc. Mocno…

Widzę jak jej piersi unoszą się gdy zaczerpuje tchu. Odsuwając się od niej na kilka minimetrów w stanie jestem dostrzec jak czarne kołeczka pośrodku czekolady rozszerzają się w pożądaniu. Tak, to dobry znak. Ona też tego chce.

-Mocno?

Kiwam na ,,tak'' nie mogąc się już doczekać by spełnić obietnicę.

Niespodziewanie Sonia odsuwa się ode mnie a ja warczę na siebie w duchu. Cholera, przesadziłem?

Jednak ona nie wyrzuca mnie z limuzyny. Przyciska guziczek zamontowany przy podłokietniku kanapy a oddzielająca nas od Gustawa szyba, opada w dół.

-Gustawie-mówi władczym tonem-Zawieź nas do biurowca.

-Tak pani Dowborow.

Jak tylko szyba podjeżdża do góry a limuzyna rusza z miejsca, Sonia ponownie zajmuje miejsce kusząco blisko mnie. Paluszkiem zakończonym długim, pomalowanym na czerwono paznokciem wodzi po mojej odzianej w białą koszulę piersi.

Czuję jak wszystkie włoski na moim ciele stają dęba. Z resztą nie tylko one reagują na jej dotyk Mam wrażenie, że tym delikatnym muśnięciem rozgrzewa mnie i topi jednocześnie.

-Pamiętasz zasady?-podnosi na mnie wzrok spod długich rzęs.

-Tak...

-Dobrze, dobrze-mruczy w aprobacie.

Mile połechtany jej pochwałą, sięgam za jej głowę i wyciągam trzymające włosy wsuwki. Dostrzegam jak spina się cała czekając i obserwując mnie, ale jak tylko pierwsze fale włosów upadają na jej ramionka uśmiecha się do mnie i powoli rozpina pierwszy z guzików mej koszuli.

Chciałbym się dowiedzieć o co chodzi, ale mam przeczucie, że to pytanie byłoby pogwałceniem jednej z reguł. Zapominam szybko o ciekawości kiedy usta Soni atakują moje w głodnym, żarliwym pocałunku. Gorący, zwinny język wpływa do moich chętnych ust i torturuje w najwspanialszej karze.

Ma wspaniałe usta. Miękkie, ciepłe. Jej język smakuje winem, szarlotką i czymś jeszcze. Smakuje nią.

Nie myśląc zbyt wiele, rozsuwam dłonią ściśnięte kolana Soni i przemykam palcami w górę ud aż do ciepłego ich zwieńczenia. Kurwa...Nie ma bielizny.

Jęczę wraz z nią w podnieceniu i już po chwili jeden z moich palców jest w niej. Jest w raju.

***

-Wiktorze- słyszę głos Alicji wyrywający mnie z zamyślenia-Zaraz wychodzimy.

Uśmiecham się uprzejmie kiwając na zgodę. Wciąż rozmyślam o pierwszym razie, pełnym przyjemności, związanych dłoni dla zapamiętania reguł i słodkich pocałunków.

Po bankiecie udałem się z Alicją do jej domu. Nie jest żadną fetyszystką, to jedna z moich bardzo niewielu klientek, które nie mają wobec mnie wygórowanych oczekiwań. Seks z nią jest prosty, cukierkowo słodki, czasami szybki i ostry ale zawsze normalny. Nic nadzwyczajnego, zero biczy, zero bicia, zero odjechanych scenek. Zwykłe pukanie.

Lubię na nią patrzeć kiedy jest naga. Ma ładne, długie nogi z odpowiednio zaznaczonymi mięśniami łydek i sterczącymi pośladkami. Brzuszek Alicji ma delikatne wcięcia w talii i ledwie widoczny sześciopak. Nie duże, za to pełne piersi z drobnymi, blado brązowymi wypustkami w przyjemny sposób wypełniają moje dłonie kiedy się nimi bawię, pieszcząc je i całując.

Czasami kusi mnie by odwrócić ją na brzuch, podkulić kolana Alicji pod jej brodę, nawinąć długie do pośladków brązowe pasma włosów i wejść w nią z siłą. Chciałbym ciągnąć ją za pukle by odchylała głowę wysoko nad poduszkę i zmusić do krzyczenia, jednak wiem, że to nie przeszłoby z Alicją.

Jest zbyt delikatna, zbyt pruderyjna. Mógłbym ją wystraszyć, sprawić, że więcej by mnie nie poprosiła o spotkanie a szkoda by mi było sporej sumki jaką dostaję w zamian za najedzenie się na bankiecie i kilka spokojnych numerków.

Oczywiście moje życie nie byłoby moim, gdyby chociaż jeden dzień nie miał swojego ,,ale''. Przed spotkaniem z Alicją miałem wątpliwą przyjemność rozmawiać z Dominiką. Chciała umówić się ze mną na środę, ale nie wiedziałem czy zdołam przeżyć jej zepsucie, zwłaszcza teraz kiedy wciąż odchorowywałem Sonię.

Podziękowałem za zaproszenie wspominając coś o zaplanowanym spotkaniu. Jak nie trudno się domyślić, była wściekła. Takie jak ona nie potrafią znieść ani odmowy ani nieposłuszeństwa. Nie przejąłem się tym, nie jestem jej uległym tylko męską dziwką, która może już mieć plany.

W środowy poranek z niechęcią podniosłem się z łóżka.

C zakał mnie obiadek z moim staruszkiem. Unikałem go przez ostatnie tygodnie jak diabeł święconej wody ale tym razem nie miałem żadnych argumentów, by nie zgodzić się na spotkanie. Wiedziałem, że ranię go wiecznym odwlekaniem obiadów ale nie potrafiłem znieść jego maglowania mnie na temat pracy i propozycji wstąpienia w szeregi jego pracowników.

Kocham go, naprawdę ale czasami mam ochotę walnąć go w czoło.

Popołudniu podjeżdżam pod mój rodzinny dom. Od czasu śmierci mamy ogródek znacznie stracił na uroku. Dalej był zadbany, ale ojciec nigdy nie miał ręki do kwiatków. Zrezygnował więc z klombów na rzecz krótko przystrzyżonej trawy i kilku drzewek magnolii.

Trąbię nie wysiadając z auta. Ojciec wyskakuje z domu i po zamknięciu drzwi wsiada do Audi. Witamy się, wymieniamy wrażeniami po ostatnim meczu piłki nożnej, pleciemy trzy po trzy by tylko gadać. Obiad jemy w jednej z przytulnych, mało znanych knajpek.

Ja i mój tata mamy to samo zdanie na temat drogich hoteli i restauracji. Mimo wszystko, jesteśmy do siebie bardzo podobni. Mogę to dostrzec zwłaszcza wtedy, kiedy kelnerka nas obsługująca trzepocze zalotnie rzęsami raz do mnie raz do niego. A mój ukochany ojczulek obdarza ją tak dobrze mi znanym uśmieszkiem kobieciarza i głębokim pomrukiem zamawia średnio wysmażony stek.

Nie wiem czy jest do końca świadomy tego co robi. Może mamy to w DNA i robimy bez zastanowienia? Jakby nie było, dziewczyna chwieje się na nogach odchodząc by złożyć zamówienie do kuchni.

Ponawiam przyglądanie się mojemu staruszkowi. Nie wygląda na sześćdziesiątkę, którą będzie obchodzić za dwa tygodnie. Maksymalnie dałbym mu czterdzieści pięć lat, wygląda jak mój starszy brat. I nawet lekko siwe boki czarnej czupryny zamiast go postarzać, dodają mu jeszcze więcej uroku.

Jemy, pijemy, śmiejemy się. Jest miło i całe szczęście nie wchodzimy na tematy pracy. Mam nadzieję, że staruszek podarował sobie próby namówienia mnie na zmianę stylu życia. Zamiast tego, poruszamy kolejny drażliwy temat.

Spotkania rodzinne...

Unikam ich jak tylko mogę, zawsze znajduję sobie tłumaczenie by nie przyjeżdżać do rodzinnego domu na wigilię, kiedy pełno jest w nim ciotek i wujków. Staram się wpadać w pierwszy lub drugi dzień świąt. Nie znoszę pytań, na które muszę odpowiadać kłamstwem. Nie mam ochoty opowiadać o zmyślonych zadaniach jakie wykonuję dla mojego wyimaginowanego pracodawcy, ani o mojej nieistniejącej dziewczynie.

To cholernie męczące.

Teraz jednak wiem, że się nie wymigam. Tylko ostatni kutas nie przyszedłby na urodziny własnego ojca. Przyznaję, przez chwilę mam zamiar wymyślić powód, dla którego nie przyjdę ale widząc proszący wzrok, zielonych jak moje oczu i iskry nadziei w nich zamknięte zgadzam się i obiecuję przyjść.

Tak...Przyjdę, choć zapewne zamienię się w seryjnego morderce jeśli jeszcze raz ciotka Luśka wymiętosi moje policzki a kuzynka Wioletta będzie próbowała zaciągnąć mnie do łóżka, chociaż jej mąż to mój najlepszy kumpel z podstawówki. Mhm...Zamorduję ich albo siebie, ale zadowolenie i ciche dziękuje mojego taty wynagradza już nadchodzącą męczarnię.

Po obiedzie jedziemy o domu. Na prośbę staruszka zostaję na noc. Wieczorem rozpalamy grilla,wyciągamy skrzynkę Heinekena i siedzimy na tarasie wspominając mamę, wspólne wakacje i śmieszne sytuacje z mojego dzieciństwa. Koło dziesiątej, zwabiony naszym śmiechem i zapachem kiełbasek, zjawia się mój ulubiony sąsiad.

Mieszka obok nas od kiedy pamiętam. Jest rówieśnikiem mojego taty, obaj darzą się sympatiom i czymś na wzór przyjaźni choć świętej pamięci mama i żona sąsiada ledwie mogły na siebie patrzeć.

Pan Zbyszek to facet nie od parady, istny huragan energii i worek bez dna pełen świńskich żarcików. Człowiek orkiestra, tak mogę go nazwać. Patrzysz a on obraca kiełbaski na rożnie i wystarczy chwila nieuwagi a już ciągnie z domu jakiś sprzęt by opowiedzieć ci, co możesz zrobić by altanka się nie zapadała. Raz jest tu, a za chwilę gdzie indziej, nie wiem jak jego małżonka z nim wytrzymuje.

Mężczyzna udaje zmieszanie propozycją dołączenia do nas ale już po sekundzie siedzi razem z nami, pije piwo i zajada się pysznościami oraz moją popisową sałatką ze stanowczo zbyt grubo pokrojonym ogórkiem. Nie narzeka jednak, opowiada kawały a ja z ojcem zalewamy się łzami śmiechu.

Może to nie taki zły pomysł, by spędzać z tatuśkiem więcej czasu? Jeśli nie wierciłby mi dziury w brzuchu, skory bym był częściej wpadać do domu.

***
Czwartek spędzam na bieganiu i treningach. Wczoraj pofolgowałem sobie z ojczulkiem i dzisiaj mój brzuch płaci za to wysoką cenę. Muszę spalić zbędne kalorie.

Rzecz jasna, pierwszym miejscem w jakie kierują mnie moje nogi jest ten cholerny park. Trzy wieżowce wdzięczą się ponad koronami wysokich wierzb i kasztanów, przywołują mnie do siebie niczym magnes. Podążam ścieżką, którą znam na pamięć a moje oczy samoczynnie, co i rusz spoglądają na biurowce.

Wydawało mi się, że odciąłem się od Soni i moich uczuć dzięki trzem kobietom jakie od minionej doby z nią zaliczyłem, ale kiedy tak patrzę na zachód rozumiem, że nie jestem zdolny do zapomnienia o niej. Nigdy chyba nie będę w stanie tego dokonać.

Skatowanie Darii, zaliczenie Weronki i słodkie pieprzenie się z Alicją nie dało mi niczego. Spuściłem trochę pary, pozwoliłem ujść jednej tysięcznej mojej frustracji ale wszystko to, co pojawia się we mnie kiedy jestem z nią zostało. Głęboko schowane, stłumione moją codziennością, która ani trochę nie jest bajkowa, emocje wciąż we mnie są.

Biegnę ile sił w płucach i mięśniach nóg. Oddycham głęboko,robię małe przerwy, wycieńczam się by tylko nie myśleć. W pewnym momencie mi się to nawet udaje ale zaraz potem okazuje się, że znowu jestem przy stawie z miejscem na piknik, z którego najlepiej widać dom Sonii a wspomnienia wracają. Mogę nawet się pokusić o stwierdzenie, że ze zdwojoną siłą.

Po co mi to?

Lecę do niej jak ćma do ognia, a ona bez mrugnięcia okiem spala mnie za każdym razem w swoich ramionach i miękkim ciele. Sprawia, że rozczulam się nad sobą, zaczynam zbyt dużo myśleć i poddawać się płonnym nadziejom. Robię co się da by stłumić pragnienie bycia z nią ale im dłużej ciągnę nasze spotkania, im bardziej pragnę pozbyć się jej z głowy, tym natarczywiej obrazy Soni wciskają się przed moje oczy a chora miłość wypełnia mnie bólem.

Czuję się jak na detoksie.

Po biegach udaję się na siłownie. Tłukę zawzięcie worek treningowy, wyżywam się, robię wszystko by tylko nie myśleć. Najwyraźniej proces oczyszczania zaczynamy od nowa.

Nie jest najgorzej. Po dwóch godzinach wychodząc z siłowni jestem zmęczony, spocony i niemalże pusty wewnątrz. Podczas tłuczenia worka uświadomiłem sobie parę rzeczy.

Po pierwsze, kocham tego diabła z wieżowców i nic na to nie poradzę. Po drugie, choćbym nie wiem ile sobie próbował wmówić, że zapomnę i tak tego nie zrobię. Po trzecie, muszę pogodzić się z pierwszym i drugim punktem i przestać zadręczać się myślą, że kiedyś mi przejdzie.

Bo nie przejdzie. Będę całe życie beznadziejnie zakochany w kobiecie, dla której nie będę nigdy na tyle ważny by stać się jej. Czas pogodzić się ze swoją beznadziejną sytuacją. Może faktycznie powinienem przejść na emeryturę? Mam w końcu wszystko czego mi potrzeba. Pieniądze, niezłą pozycję w społeczeństwie.

Tak. Pomyślę nad tym.

Na dzisiaj nie mam zaplanowanego żadnego spotkania. Moje klientki jak na złość milczą, sekretarka świeci pustką jakby wszystkie umówiły się ze sobą by dać mi czas na myślenie, którego ani trochę nie potrzebuję. Modlę się w duchu, by któraś się odezwała i pozwoliła mi zatopić się w przygotowaniach do pracy.

Po szybkim prysznicu ruszam w miasto. Nie mam niczego konkretnego w planach, chce powłóczyć się po centrum handlowym. Wszystko mam kupione ale może kilka rundek pomiędzy butikiem a butikiem sprawi, że zapomnę.

Podjeżdżam pod centrum, wysiadam i wjeżdżam windą na parter. Jest środek tygodnia a ludzi więcej niż mrówek. Przepychają się, rozmawiają między sobą, popijają kawki w restauracyjkach, a miedzy nimi dryfuję ja. Samotnik z wyboru, który łudzi się, że podczas spacerowania między nimi zapomni.

Idiota.

Niestety Wiktor. Jesteś nim, kretynem do potęgi.

By zająć czymś myśli skupiam się na obserwowaniu. Z torbami zapakowanymi dwiema parami botów i niepotrzebnymi do szczęścia koszulami, T-shirtami i spodniami, siadam w fotelu jednej z wielu kafejek i patrzę. Kilka nastolatek śmieje się w głos pokazując coś między sobą na telefonie jednej z nich. Iphone kursuje miedzy dłońmi, oczy skanują prawdopodobnie jakiegoś smsa a właścicielka komórki niemal pęka z dumy.

Pewnie szkolny kolega, za którym szaleje napisał jej coś niesamowicie romantycznego. Coś typu ,,Fajna jesteś. Idziemy na piwo?''.

Żołądek mi się ściska na myśl jakie to teraz dzieciaki mają zajęcia. Za moich czasów piwo i papieros były dowodem odwagi, a niedanie przyłapać się ojcu lub matce nie lada wyczynem. Teraz jarające i pijące dzieciaki to zwykły widok. Moje pierwsze piwo wypiłem gdy miałem siedemnaście lat, wcisnął mi je mąż Wioletty. Pamiętam, że rzygałem jak kot pod płotem ich domu. Tęgie cęgi jakie dostałem tez pamiętam.

Bolały jak cholera.

Upijając łyk czarnej spoglądam na parkę siedzącą kilka stolików ode mnie. Ona młodziutka, śliczna blondyneczka, on starszy o dobre dziesięć lat facet z wypchanym portfelem, mogę to od razu rozpoznać po drogim ubiorze i nowym zegarku na nadgarstku. Jednak nie wyglądają jak typowa parka jakie się spotyka w galeriach.

Ona z całą pewnością nie leci na jego kasę, a on nie jest z nią tylko dla jej ładnego ciałka. Ich ruchy, pozycje ich ciał są zbyt luźne, zbyt blisko siebie. Kochają się, widzę to. Blondyneczka uśmiecha się szczerze a facet patrzy na nią z cielęcym zachwytem, w jego oczach iskrzą się płomyczki podniecenia i miłości.

Szczęściarze.

Po chwili podbiega do nich na oko dziesięcioletni bąbel. Wskakuje facetowi na kolana ciągnąc go za rękaw drogiej koszuli. Wskazuje coś pulchną rączką na co oboje śmieją się radośnie pod czujnym, pełnym czułości wzrokiem kobiety. Nie, ta dwójka z całą pewnością nie jest ze sobą dla profitów wynikających z typowego układu kasa-ciało.

Patrze w bok. Chryste! Czy cały świat sprzymierzył się przeciw mnie?

Obok mnie zasiadło stare małżeństwo. On dystyngowany jegomość z kaszkietem na głowie, w białej koszuli na torsie i lnianych spodniach. Kobieta uwieszona jego ramienia ma na sobie długą sukienkę w kolorze morza a na ramiona zarzucony cienki kardigan.

Oni także są wypełnieni po brzegi miłością i wzajemnym szacunkiem. Mam dość. Robi mi się nie dobrze jak na nich patrze.

-Cześć- słyszę za sobą przeciągły głos.

Odwracam się powoli i widzę stojącą przede mną młodziutką dziewczynę. Grube, czarne włosy spięła w dobieranego opadającego ciężko na odsłonięte plecy. Różowa koszulka na ramiączkach ściska jej nieduży biust, a krótkie szorty oblepiają krągłe biodra.

Boże...Dziewczyna może mieć maksymalnie z dwadzieścia lat.

Wodzi po mnie wzrokiem piwnych oczu dokładnie przyglądając się mojemu ubiorowi i torbom wypchanym od Zary, Lacoste i Marco Polo. Wiem co chodzi jej pogłowie. Witam koleżankę z branży.

Tak zwana galerianka podchodzi bliżej, opiera się biodrem o moje krzesełko niemal podstawiając mi biust pod nos. Chce mi się śmiać, nie trafiła na osobę, której szuka. Wybacz słoneczko ale ja zajmuje się tym samym co ty, nie mniej nie mam zamiaru jej spławiać.

-Część- odpowiadam uśmiechając się uprzejmie.

Zachęcona moim tonem siada na wolnym miejscu przy stoliku. Zakłada długą nogę na nogę i z udawaną gracją jeździ palcem po blacie. No dalej mała, pokarz na co cie stać.
-Jestem Ania-przedstawia się wyciągając do mnie wypielęgnowaną dłoń.

-Wiktor-odpowiadam oddając gest.

Ma małe rączki ze szczupłymi paluszkami. Ciepła skóra i delikatność z jaką ściska moją dłoń nie odpowiada ognikom w jej oczach, które są bystre i oceniające. Uśmiecha się do mnie, dostrzegam wysunięte do przodu trójki i mały ubytek w jedynce. Dla zwykłego faceta byłyby to niedostrzegalne szczegóły ale dla mojego wprawionego w obserwacji oka jest to coś co od razu się rzuca.

Ciekawe czy ząb skruszył się jej kiedy była dzieckiem czy może w wypadku z czymś...Czymś co pchało się do jej pełnych ust.

-Zakupy?-pyta niby od niechcenia.

Przytakuje nie odrywając od niej oczu. Dziewczyna musi mieć spore grono zainteresowanych nią mężczyzn. Jest zadbana, ciuchy ma nowe. Aż żal patrzeć, że taka ładna dziewuszka musi pałać się naszą profesją.

-Chciałbyś się zrelaksować po nudnym spacerze między półkami?-wypala nagle.

Nie potrafię ukryć szerokiego uśmiechu jaki samowolnie wstępuje na moje usta. Dobra jest, nie ma co.

Och dziecko.

Wyciągam z kieszeni spodni portfel. Nie wiem co mną pcha ale wydobywam dwie stówy i poda je jej. Patrzy zdziwiona na wepchnięte do jej dłoni pieniądze po czym spogląda na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy.

-Zrób coś dla mnie kotku i zajmij się nauką-mówię wracając na oparcie fotela-To cholernie niebezpieczny dla kobiet zawód.

-Oszalałeś?-szepcze ale chowa pieniądze do kieszonki spodni.

-Może. A teraz spadaj do domu.

Taksuje mnie podejrzliwym spojrzeniem ale posłusznie odchodzi. Idąc zerka na mnie znad ramienia i jeśli mnie wzrok nie myli, uśmiecha się przebiegle.

Z pewnością nie wróci do domu, takie jak ona zawsze będą polować na facetów. Prawdopodobnie zarabianie w ten sposób na życie jest jej ulubionym zawodem. Przynajmniej ja mam czyste sumienie.

Po kawie udaje się do jednej ze śmieciowych restauracji. Jem coś szybko, zabieram ze sobą na wynos i wracam do domu. A tam?

Wybawienie!

Sekretarka świeci się na czerwono! Nareszcie!

Rzucam zakupy na kanapę w salonie i włączam play.

-Cześć stary.

Zatrzymuje się raptownie w połowie drogi do kuchni. O cholera! Tego telefonu się nie spodziewałem, ale przyznać muszę, że jestem zaintrygowany.

Głos Alexa nawet wydobywający się z sekretarki przyprawia mnie o dreszcz na karku. Facet jest niesamowicie odjechany skoro potrafi wzbudzić takie emocje w drugim mężczyźnie. Tym bardziej, że zajmuję się podobną do niego profesją.

-Jeśli masz coś zaplanowane na dzisiaj-mówi szybko-Odwołaj to. Mamy awarię. Cześć.
Awarię? My?

O czym on do cholery mówi?

Automat powiadamia mnie o kolejnej wiadomości. Mieli przez sekundę nagranie, wydobywają się trzaski i pikanie po czym znowu słyszę głos Alexa.

-Zapomniałem. Przyjedź do Oskara i Marka. Będę tam przed dwudziestą.

Teraz to naprawdę jestem zaciekawiony. Ja, Alex i dwójka naszych przyjaciół, plus awaria tycząca się nas wszystkich? O co w tym chodzi?

Nie oddzwaniam. Wiem, że Alex nie odbierze o tej godzinie telefonu. Zapewne siedzi teraz w swoim luksusowym biurze na przedmieściach i ustala terminy kolejnych spotkań. Za dnia jest właścicielem firmy protetycznej, a w nocy dominem. Cholernie zabawnie musi wyglądać w białym, lekarskim kitlu.

Po co mu to? Gdyby zajął się tylko jedną branżą byłby ustawiony do końca życia. Najwyraźniej zbyt lubi zarówno jedno jak i drugie by zrezygnować z któregoś.

Spędzając resztę popołudnia na próbie nie myślenia o S. czekam na dwudziestą. Sprzątam,dzwonie do ojca, rozmawiam z uprzejmą panią z cyfry plus. Przelew nie doszedł na czas i zablokowali mi odbiór. Cholernie nie w porę gdyż chciałem obejrzeć powtórkę ulubionego serialu na HBO, którego nie zdarzyłem zobaczyć w poniedziałek.

Kiedy zegar wybija wpół do ósmej pakuję się do Audi i jadę w kierunku domu Oskara i Marka, znajdującego się kilka ulic od ,,Bella Noche''. Niska parterówka, z małym ogródeczkiem i ładnie zagospodarowanym tarasem, odgrodzona jest od reszty świata wysokimi tujami i żelazną bramą, przed którą czeka ferrari Alexa.

Parkuję obok dostrzegając zasiadającego w nim przyjaciela. Machamy sobie i wysiadamy. Alex ma na sobie czarne spodnie od graniaka i szaroniebieski T-shirt. Ray-bany zaciągnął na głowę a na nadgarstku lewej dłoni wdzięczą się bransoletki z czarnych rzemyków.

-Hej-witam go zaciskając wyciągniętą dłoń-Co się dzieje?

-Jak mówiłem-odpowiada drapiąc się po wytatuowanym ramieniu-Awaria.

Kreci głową widząc moje uniesione do góry brwi. Obchodzi samochód dookoła i z otwartego bagażnika wydobywa siatkę wypełnioną winem, whiskey i wielką porcją lodów. O mój...

-Serio?-pytam żałośnie.

Już wiem co zastane w domu Oskara.

-Nic nie mów-mruczy pod nosem podając mi drugą z siatek, w której dostrzegam całą masę słodyczy-Przysięgam, że jeżeli Marek znowu skoczył w bok to zamknę go w mojej przystani i utnę mu co nie co.

Wzdycham głośno, też mam ochotę zrobić to co Alex.

Już raz przerabialiśmy załamanie nerwowe Oskara. Pięć lat temu wyszedł na jaw romans Marka z jednym z menadżerować restauracji, w której pracował. Oskar był w tragicznym stanie gdy się o tym dowiedział. Razem z Alexem siłą wysłaliśmy go do psychologa.

Marek kajał się i błagał go o przebaczenie, zerwał z chłopakiem z restauracji, zmienił robotę i przez pięć lat był spokój. Razem z Alexem zagroziliśmy mu, że jeśli jeszcze raz to zrobi to urwiemy mu jaja i wydawać się mogło, że przyjął to do wiadomości. Może i jesteśmy typami nie mającymi pojęcia na czym polega związek i jakimi prawami się on rządzi ale obaj jesteśmy na tyle rozumni by wiedzieć, że nie ma w nim miejsca na zdrady.

Troje to już tłok.

Przyjaciel dzwoni domofonem zamontowanym w bramie. Czekamy chwilę niecierpliwiąc się tym co ujrzymy po przekroczeniu progu domu. Minutę później słyszymy dźwięk otwieranej furtki. Idę za Alexem, którego mina zwiastuje czyjąś natychmiastową śmierć. Sam mam ochotę rozwalić głowę Marka o marmurowe kolumny tarasu na myśl, że znowu skrzywdził naszego przyjaciela.

Drzwi wejściowe są otwarte. Nie zaprzątamy sobie głowy pukaniem, po prostu wchodzimy. We wnętrzu dociera do nas muzyka ulubionej kapeli Marka, głośno dudniąca z wielkich głośników wierzy.

-Oskar?-krzyczy Alex rozglądając się po rozświetlonym korytarzu.

Nic.

-Oskar!-drę się idąc w ślady przyjaciela-Skarbie gdzie jesteś?

Nadal cisza. Spoglądamy na siebie wystraszeni, mamy nadzieje, że Oskar nie zrobił sobie niczego głupiego.

Przechodzimy przez korytarz do salonu połączonego z jadalnią. Na stole leżą porozwalane opakowania po czekoladkach i pusta butelka wina. Na podłodze dostrzegam porwane zdjęcia moich przyjaciół i rozwalony telefon stacjonarny.

Szturcham Alexa wskazując brodą pobojowisko, jakiego dokonał Oskar. Nie muszę tego robić, sam dostrzega zniszczenie jakie nastało w jadalni po przejściu huraganu Gabriella.

Idziemy dalej. Kuchnia wygląda nie lepiej niż jadalnia. Na wejściu wita nas spora plama rozlanego wina spływająca pod lodówkę. W zlewie piętrzą się talerzyki i kieliszki, sadząc po ilości plam na blacie Oskar pochłonął lwią część zapasów lodów z zamrażarki.

-Kurwa- warknął Alex.

-Taa- gwiżdżę nisko idąc przez pole bitwy do sypialni.

Macham dłonią na Alexa, który w mgnieniu oka staje przy mnie.

Uchylam drzwi do pokoju, z którego dobywają się głośne dźwięki płaczu i siorbania. Wpycham głowę do środka i w oniemieniu przyglądam bałaganowi.

Ciuchy Marka porozrzucane są po podłodze, połowa z nich spakowana jest w wielkie kufry a reszta służy naszemu przyjacielowi za materac. Oskar leży na podłodze wtulony w koszulki Marka rycząc jak bóbr.

Wygląda żałośnie. Z wielkich, brązowych oczu spływają łzy, chusteczki higieniczne piętrzą się po bokach legowiska nasiąkając winem z przewróconej butelki. Twarz Oskara spuchła do gigantycznych rozmiarów po wielu godzinach płakania, ręce mu drżą kiedy dmucha nos w chusteczkę a z gardła dobywają co i rusz nieartykułowane dźwięki.

Ja pierdole!

Nie myśląc zbyt wiele, rzucam siatkę ze słodyczami na podłogę i siadam obok Oskara. Nic nie mówiąc łapię wielkoluda w mocnym uścisku i przytulam do siebie głaszcząc po łysej głowie. Drży w moich ramionach, sepleni niezrozumiale słowa i ponownie wyje jak zraniony zwierz. Zabije Marka, przysięgam!

-Hej ślicznotko-mówi Alex siadając po drugiej stronie Oskara-Co jest?

-Kutas mnie zdradza- mówi i ponownie ryczy.

Spoglądam na Alexa. Jego mina jest bezcenna, gdyby nie tragedia jaką przeżywa Oskar zanosiłbym się śmiechem. Przyjaciel zaciska zęby nie pewny co ma zrobić. Wyciąga powoli dłoń do Oskara, waha się przez chwile ale zaraz potem klepie go pocieszająco po plecach.

Jego oczy wychodzą na wierzch kiedy niedźwiedź grizli zawiesza się teraz mu na szyi i ściska mocno, zalewając koszulkę łzami. Cholera. Nawet ja nie wiem jak mam się zachować w tej sytuacji. Nie mam doświadczenia w pocieszaniu, szczerze mówiąc nie wiele o tym wiem.

Korzystając z okazji, że moje dłonie są chwilowo wolne sięgam po reklamówki. Wyciągam z nich nową butelkę wina, którą otwieram lezącym obok mojej nogi korkociągiem. Podaje ją Oskarowi, który z wdzięcznością łapie ją w obie dłonie i wypija sporą ilość na raz.

Alex macha mi błagająco wskazując na tkwiącą w siatce butelkę whiskey. Tak, dobry pomysł. Nim mu podaje sam wpijam dwa porządne łyki. Alkohol pali mnie w gardło ale wiem, że na trzeźwo nie przetrwam tego wieczoru. A jeśli okaże się, że Marek naprawdę ma romans będę musiał być pijany by w sądzie osądzano mnie o nieumyślne spowodowanie śmierci.

Alex idąc za moim przykładem pochłania kilka haustów bursztynu. Siedzimy w milczeniu przez kolejne minuty patrząc ze strachem na pijącego i plączącego faceta między nami. Z każdą chwilą z jaką jego oczy błyszczą od alkoholu a z nosa leci woda, którą co i rusz ściera chusteczką mam ochotę wyjść i dopaść zdradzieckiego kumpla.

-Dosyć skarbie-mówi w końcu Alex wyrywając z dłoni Oskara wino-Opowiadaj.

Czarnoskóry obrzuca go zranionym spojrzeniem wyciągając dłoń do butelki. Alex szybko cofa ją z zasięgu muskularnych rąk Oskara, przechylając wymownie głowę. Ten wzdycha ciężko, ciągnie nosem i ze spływającymi po policzkach słonymi kroplami przemawia schrypniętym głosem.

-Marek...-załamuje się jakby samo jego imię było niemożliwe do wymówienia-Pieprzony drań powiedział mi, że wyjeżdża do rodziców. Wiecie, że jego tata choruje a podobno od kilku dni jest z nim coraz gorzej.

Robi przerwę patrząc prosząco na blondyna. Wzdychając głośno Alex podaje mu wino. Nie spuszczamy wzroku z obywającej ilości czerwonego płynu. Kiedy Oskar zeruje prawie litrowy napój odbieram z jego uchwytu pustą butelkę rzucając ją byle gdzie po białym dywanie.

-I?-pospieszam przyjaciela.

Jego policzki nabierają odcienia ciemnego brązu po wypiciu sporej ilości alkoholu, oczy starają się skupić na jednym punkcie przed nim. Jest zalany w trzy dupy. Ciekawe ile wypił przed naszą odsieczą.

-Nie odzywał się od wczoraj, więc zadzwoniłem do jego mamy. Nie ma go tam!

Oskar pada na podłogę krzyżem bocząc i roniąc łzy.

-Może jest na to jakieś wytłumaczenie, logiczne...

-Tylko zdrada przychodzi mi do głowy-Oskar ucina wypowiedź Alexa.

Nie zgrabnie podnosi się na kolana i na czworaka podsuwa do łóżka. Ściąga z niego jakieś papiery, które podaje nam niczym dowody zbrodni. Przeglądam je dostrzegając, że są to wyciągi z banku i rejestr połączeń telefonu Marka.

-Wczoraj wybrał pieniądze-mówi przyjaciel opierając się o łóżko- Tysiąc euro.

-Euro?-pyta zdziwiony Alex przyjmując ode mnie papiery.

Oskar kiwa głową. Łapie lezącą na podłodze butelkę i zagląda do środka. Marszczy nos widząc pustkę i ponownie na czworakach przetrzepuje torby przyniesione przeze mnie i Alexa. Wyciąga z nich kolejne wino i opakowanie lodów. Bez użycia łyżeczki nabiera ich odrobinę na wskazujący palec pakując go do ust.

Kopie mnie w udo podając wino. Nie kłócąc się z nim sięgam po korkociąg i otwieram. Wyraźnie zadowolony pije zagryzając słodką ciecz równie słodkimi lodami.

-Wybrał je w Amsterdamie.-odpowiada z pełnymi ustami-Pogrzebałem w komputerze i znalazłem w historii adresy stron z rezerwacja na przeloty. Tydzień temu zabukował bilet dla dwóch osób.

-Kurwa-warczy Alex przerzucając kartki wydruków.

Przymykam powieki nie wierząc w to co słyszę. Czy ludzie nigdy się niczego nie uczą? Już raz Marek został przyłapany na zdradzie, mało mu?

Niechętnie myślę o Soni. Gdybym był jej nigdy w życiu nie spojrzałbym na inną kobietę. Nie umiałbym jej zdradzić, nawet jeśli testosteron buzowałby mi we krwi a ona pozwalała się dotknąć raz na rok. Nie... Jeśli się kogoś kocha nie można go zdradzić.

-Nie wiem na kogo był drugi bilet-głos Oskara przywołuje mnie do rzeczywistości-Za to w bilingu ciągle powtarza się jeden numer. Zadzwoniłem pod niego...

Wraz z Alexem spoglądamy na Oskara. Mam nadzieję, że nie odezwał się w nim żaden męski głos.

-Trafiłem na sekretarkę-Oskar wzdycha żałośnie wycierając wierzchem dłoni łzy-,,Cześć, tu Wojtek. Wiesz co robić''.

Pięknie. Po prostu pięknie.

Oskar spłynął po oparciu łóżka. Wygląda jakby uszło z niego całe powietrze, jego wielka sylwetka zapadła się w sobie, ramiona opadały w dół a dolna szczęka drga niebezpiecznie zwiastując nadchodzącą powódź.

Nim zdążam dokończyć myśl, przyjaciel rozpada się na kawałeczki. Wypuszcza butelkę na podłogę, dłońmi zakrywa oczy i wydaje z gardła najbardziej żałosny dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałem.

Tym razem to Alex bierze sprawy w swoje ręce. Podnosi się i siada przy jego boku. Zarzucając mu rękę na ramiona przyciąga wielkoluda do piersi i pozwala by Oskar smarkał mu w koszulkę. Muszę się napić.

Z tym postanowieniem wlewam do gardła whiskey. Alex spoglądając z niesmakiem na plamy na T-shircie przejmuje ją ode mnie. Pije łapczywie, najwyraźniej i on nie zniesie więcej bez odpowiedniego ogłupiacza.

Znowu milczymy popijając i słuchając zawodzenia przyjaciela. Siadam obok nich, Oskar raz leży na mojej klacie raz na Alexa. Płacze, smarka, pije,je lody i tak w kółko.

Nie mam zielonego pojęcia co z nim zrobić, Alex też nie wygląda na doktora Dobrą-Radę. Ostatnim razem Oskar przez pół roku leciał na antydepresantach, nie wiem jak teraz skończy się dla niego cała ta sytuacja jeśli Marek ponownie go zdradził. Jakie jeśli?!

Bilet dla dwóch osób do Holandii, biling i kłamstwo mówią same za siebie. Kutas znowu go zdradza. Obawiam się, że tym razem zwykłe leki na załamanie nie wystarczą.

Oskar od zawsze miał pod górkę. Jego rodzice, zapalczywi katolicy, wyrzucili go z domu gdy jako szesnastolatek powiedział prawdę o swoich zainteresowaniach tą samą płcią. Przez pewien czas wspierało go rodzeństwo ale kiedy okazało się, że nie są to młodzieńcze wybryki, a Oskar jest stuprocentowym gejem i oni posłali go w diabły.

Facet nie miał oparcia w nikim. Tylko Marek był jego łącznikiem z życiem i jego podporą. Po pierwszej zdradzie Oskar prawie umarł z bólu. Tym razem rozpadnie się na kawałeczki, milionowe.

Nie przeżyje jeśli drań znowu mu to zrobi. Załamie się na amen.

-Co ja mu takiego zrobiłem?-zajęczał podnosząc głowę z piersi Alexa-Chryste...Wspierałem go w każdej sytuacji. Zawsze stałem za nim.

Ani ja ani Alex nie mamy pojęcia co mu odpowiedzieć. Życie jest paskudnie niesprawiedliwe, ale to już przesada.

-Kiedy wraca?-pytam.

-Dzisiaj.-chlipnął pijąc wino.

Posłałem Alexowi wymowne spojrzenie. Wiedzieliśmy co dzisiaj się stanie. Albo Marek będzie miał porządną, wiarygodną wymówkę, albo Alex zabierze go do przystani. A ja mu w tym pomogę.

-Słuchaj ślicznotko. Jeśli cię zdradził, obetniemy mu jaja.-mówię klepiąc Oskara po plecach.

Podnosi na mnie załzawiony wzrok oczu jelonka Bambie.

-Serio?

Alex wciska mu w dłonie whiskey i zmusza do picia. Marszcząc się i kaszląc, Oskar połyka trzy spore łyki, trzęsąc się po nich jak mokry pies.

-Już ja się tym zajmę.

Uśmiech niewiniątka jakim Alex obdarza naszego kumpla ani odrobinę nie pasuje do wiedzy jaką mamy na jego temat. Ale to najwyraźniej cieszy Oskara. Uśmiecha się szeroko, szczerząc białe zęby a w jego oczach iskrzą się ogniki zemsty.

-Niech go porządnie boli.-szepcze zawstydzony własną prośbą.

Po wyrazie twarzy Alexa jestem zdolny przysiąc, że Marek umrze na jego stole tortur jeśli tylko taka będzie prośba Oskara.

-Nie ma sprawy.-odpowiada z wciąż przyklejonym do ust uśmieszkiem dziewicy.

-Będzie na pewno.-przytakuję i wiem, że to prawda.

Nic za cholerę nie powstrzyma Alexa od dorwania Marka w swoje łapy i obcięcia mu ptaka. Śmiem stwierdzić, że teraz gdyby go złapał nie zaprzątałby sobie głowy próbą dotarcia do prawdy. Nie zapytałby go co i z kim robił, najzwyklej w świecie by go pociął na kawałeczki.

-Co ja bym bez was zrobił?-zabuczał Oskar kryjąc twarz w dłoniach.

-Prawdopodobnie piłbyś sam.

-Nie wiem jak to zniosę.

-Jak zawsze Oskar.-Alex głaszcze go po łysinie- Z dumnie podniesioną głową.

-Nie martw się, nie damy ci skończyć na dnie. Od tego są przyjaciele.-tak cholera, właśnie od tego.

Oskar przytakuje nam z wdzięcznością w oczach.

Trzy godziny, butelkę whiskey i dwie wina później,Oskar leży nieprzytomny na łóżku. Namęczyliśmy się z Alexem by go na nie wciągnąć. Koleś wazy z osiemdziesiąt kilo,a kiedy jest nie przytomny z drugie tyle.

Zamykając za sobą po cichu drzwi od sypialni, przechodzimy z Alexem do jadalni. Ogarniamy co nie co stół i podarte zdjęcia. W kuchni zabieram się za mycie podłogi a przyjaciel wstawia naczynia do zmywarki. Nie mamy zamiaru opuścić domu Oskara. Czekamy na Marka i jego wyjaśnienia.

Wypiliśmy na pół wielką flaszkę whiskey ale ani trochę nie czujemy się upici. Szczyrze mówiąc alkohol wcale nie uderza nam do głowy. Cała ta diabelna sytuacja niekorzystnie wpływa na stan upojenia, nerwy i czekanie dają o sobie znać.

Kiedy doprowadziliśmy dom do względnego porządku wraz z Alexem siadamy na tarasie. Szklaneczki z bursztynową zawartością stoją przed nami z pobrzdąkującymi w nich kostkami lodu.

-Jak tak patrze na to wszystko, to ani odrobinę nie żałuję tego kim jestem i jakie prowadzę życie.-wyznaje przyjaciel.

Rzucam mu ukradkowe spojrzenie ponad stołem.

Chyba ma racje. Nie wiem jakbym zniósł gdyby to mnie tak załatwiono. Zwłaszcza gdyby to ona doprowadziła do takiego czegoś.

-Tak, coś w tym jest.-potwierdzam łapiąc szklankę.

Alex przygląda się mi z dziwną ostrożnością. Nie spuszczając ze mnie wzroku sięga po szklankę i wciąż we mnie wpatrzony, wypija do dna.

-Co?-pytam dziwnie poddenerwowany.

Nie lubię gdy ludzie się na mnie gapią, a zwłaszcza kiedy wlepia we mnie swój wzrok facet o ciemnych jak noc oczach. Przerażające.

-Znowu się z nią widziałeś, co?

No tak. Mogłem się domyślić, że nie umknie ten fakt mojemu nad wyraz spostrzegawczemu kumplowi. Alex wie o moich uczuciach do Soni, kiedy pogaduchy z Oskarem nie przyniosły efektów, raz czy dwa wyżaliłem się jemu. Przyjaciel domin ani odrobinę mi nie pomógł.

Jego zdanie na ten temat było jasne. Zostawić ją w pizdu i nie wracać póki mi nie przejdzie. Kłopot w tym, że nie chcę by mi przeszło, chociaż cierpię po dobie w świecie Soni, założyć bym się mógł, że nie widząc jej wcale stałbym się drugim Oskarem.

-Zmieńmy temat-mówię obracając w dłoni szklankę.

-Wykończysz się przez tą dziewczynę-odpowiada przyszpilając mnie spojrzeniem do ściany domu.

-Możliwe-przytakuję-Nawet bardzo.

Mam nadzieje, że skończyliśmy temat ale Alex jak zawsze nie ma zamiaru odpuścić. Wstaje i zajmuje miejsce przy moim boku.

Zaraz zapoznam się z Alexem-pomocniczkiem.

-Aż tak namieszała ci w głowie?
Patrzę na niego spod byka. Zadaje to pytanie za każdym razem kiedy wchodzimy na temat Soni i za każdym, kiedy odpowiadam mam wrażenie, że chce mnie zjeść na śniadanie ze złości.
-Przecież wiesz,że tak.-bąkam pod nosem.

-Nie rozumiem cie.-wyznaje szczerze- Zwalasz sobie na barki problemy, których nie jesteś w stanie unieść a potem dziwisz się, że to cie wykańcza.

Prawda! Proszę o nagrodę dla Pana obok!

Wszystko w układzie Tarycki-Dowborow mnie wykańcza. Wykańczają mnie spotkania z nią, jej obecność, rozstania. Jednym słowem wszystko.

-Co mam ci powiedzieć, Alex? Może jestem masochistą? Nie wiem jak mam to rozegrać.- na potwierdzenie wychylam zawartość mojej szklanki.

-I dlatego lecisz do niej jak tylko na ciebie skinie?

Nie odpowiadam. Po co skoro wie jaka jest prawda?

-Dobrze, że chociaż masz płacone za ranienie się samemu.-prycha nalewając do szklanki alkoholu.

-To zawsze jakaś pociecha.

Już otwiera usta aby zdrowo mnie ochrzanić ale całe szczęście przerywa mu hałas parkującego przed bramą samochodu. Odwracamy się do furtki, przez którą jak poparzony wbiega Marek. Pędzi do drzwi ale dostrzegając nas obiera kierunek na taras.

Zasapany ciągnie za sobą niewielką torbę na kółeczkach i zatrzymuje tuż przed stołem.

-Co się stało?-pyta a w jego głosie czuć zdenerwowanie.

Jest wystraszony widząc nasze nietęgie miny, choć nietęgie to mierne określenie wyrazu twarzy Alexa. Blondyn ma wymalowaną na niej chęć mordu i prawdopodobnie gdyby nie był mistrzem powściągliwości już by pobił go do nieprzytomnego.

-Siadaj.-mówię spokojnie wskazując dłonią miejsce przed nami.

Marek patrzy na nas jakby wcześniej nas nie znał. Nie siada. Puszcza ucho torby, która z łoskotem ląduje na czerwonej kostce.

-Gdzie jest Oskar?

Podnoszę się z krzesełka z groźną miną.

-Śpi. Siadaj.-warczę przez ściśnięte zęby- Mamy do pogadania.

Wzrok przyjaciela skacze z mojej na twarz Alexa, który z założonymi na piersi rękoma wygląda jakby ledwie trzymał nerwy na wodzy. Przyznaję, że sam ledwie co się trzymam, a jestem o wiele mniej drażliwy niż on. Rozdrażnienie i troska o śpiącego kumpla miesza się we mnie tworząc wybuchową mieszankę.

-Muszę zobaczyć co z Oskarem.

Głośny trzask uderzonej o blat stołu pięści rozchodzi się po cichym otoczeniu. Marek podskakuje w miejscu dostrzegając minę Alexa stojącego na równych nogach z wyprężoną klatą. Blondyn jest na prawdziwym skraju, balansuje na krawędzi.

-Wiktor ci coś przed chwilą powiedział, prawa?

Ukochany Oskara kreci się przez chwile w miejscu. Rozumiejąc jednak, że nie odpuścimy i zdolni jesteśmy do posadzenia go przy użyciu siły, siada na krzesełko.

-Co jest?-pyta zaglądając przez wielkie okna tarasu do wnętrza domu- Co się dzieje?

Obaj z Alexem zajmujemy na powrót nasze miejsca. Patrzymy długo na twarz Marka, z której można wyczytać złość i strach. Przysięgam, że jeśli nie da nam dobrego powodu do trzymania dłoni przy sobie to skończy w szpitalu na nastawianiu szczęki.

-Oskar znalazł w komputerze rezerwacje na dwa miejsca na przelot do Amsterdamu.-Alex informuje go bez zbędnych ceregieli.

-O Chryste...-Marek przeczesuje dłonią rozmierzwione włosy-Gdzie on jest?

-Powiedziałem ci, że śpi i dopóki nie wyjaśnisz tego wszystkiego możesz zapomnieć o spotkaniu z nim.

Oczy kumpla wychodzą niemal na wierzch, kiedy słyszy moje słowa. Przez chwile mam wrażenie, że to on spuści nam łomot. Jego dłonie to zaciskają się na poręczach drewnianego krzesełka by po sekundzie rozluźnić uścisk.

-Powaliło was do końca?-duka przez ściśnięte gardło- Co wy sobie myślicie do cholery...

-My?-przerywa mu Alex wskazując wymownie palcem na nas obu- Chcesz wiedzieć co myślimy?

-Uważamy,że znowu zrobiłeś sobie skok w bok.-odpowiadam nim Marek zdolny jest do wykrztuszenia słowa.

-Porżnęło was do końca!-krzyczy tracąc do nas cierpliwość.

Milczymy obserwując jak policzki przyjaciela zmieniają stopniowo barwę z czerwonej na ceglastą, by po chwili mieć kolor dojrzałej śliwki. Mogę się założyć, że zaraz dostanie wylewu. Żyły na jego gardle pulsują szaleńczo, oczy rozszerzają się w złości i szoku.

Nie z nami jednak te gierki. Ostatnim razem również grał niewiniątko. Ale tak samo jak wtedy tak i tym razem nie mamy zamiaru mu odpuścić.

-Oskar też tak sądzi.

Wyznanie Alexa sprawia, że Marek chwieje się niebezpiecznie w siedzeniu. Panika i niedowierzanie zmienia jego twarz w oblicze kogoś, kto dostał porządny cios w bebechy. Słyszę jak wciąga w płuca powietrze z towarzyszącym mu głośnym świstem.

-Żartujesz?

Alex milczy zacięcie jakby bał się, że jeżeli tylko otworzy usta to dorwie się do gardła przyjaciela niczym potwor z najgorszych koszmarów. Nie wiem co dzieje się w jego głowie, ale nie może to być nic przyjemnego. Jego czarne, bezdenne gały dają mi dostatecznie dużo informacji na temat tego co chciałby zrobić z Markiem.

-Czy wyglądamy na takich co im w głowie żarty?-pytam z powagą.

-Nie zdradzam Oskara!

Sędzia numer dwa kreci głową nie przekonany jego zapewnieniami. Czuje się tu jak ława przysięgłych, mająca za zadanie wydania wyroku na oskarżonym. I niech tylko Marek da mi choćby najmniejszy powód by mu nie wieżyc a zgodzę się uczestniczyć we wszystkim tym, co planuje Alex.

-Więc mów.-rozkazuję.

Marek bombarduje nas gniewnym spojrzeniem ale nie odpowiada. Zamiast tego, schyla się do torby. Rozpina małą kieszonkę, wyciąga plik dokumentów i podaje go nam.

Po dzisiejszym dniu zostanę księgowym. Trochę dużo tej papierologi jak na jeden wieczór. Przejmuję teczkę i zaglądam do środka. Widzę urzędowe pisma z pieczątkami z napisem Amsterdam. Znam niemiecki, holenderski jest podobny więc udaje mi się odczytać z niej nazwę urzędu cywilnego.

Resztą się nie zajmuje. Jest tu całe mnóstwo papierów z podpisem Marka i około setki urzędników. Podaję je Alexowi, lecz on przepływa po nich szybkim wzrokiem i rzuca na stół.

-Po to pojechałem do Holandii.

-Co to jest?-pyta Alex.

-Pozwolenie na zawarcie związku partnerskiego.

Moja głowa wystrzela do góry. Blond czupryna Alexa również się podnosi na twarz zdrowo rozsierdzonego Marka.

-O kurwa...-wyrywa mi się.

-Nie zdradzam Oskara, już wam to mówiłem.-wyjaśnia cicho płaczliwym głosem- Chciałem załatwić wszystko i w następnym miesiącu zabrać go do Amsterdamu.

-Żeby się ochajtać?-upewnia się Alex.

-Tak.-przytakuje- Chciałem zrobić z tego niespodziankę. Nie wierzę, że oskarżał mnie o zdradę.

-Dziwisz się?

Przyjaciel patrzy na mnie z wyrzutem i bólem w oczach, ale po chwili przecząco kręci głową. Zrezygnowany kładzie dłonie na stole i pochyla w moim kierunku.

-Słuchaj stary, raz zrobiłem ten błąd i drugi nie zamierzam. Powiedziałem.-posyła nam twarde spojrzenie- Nie ma nikogo innego niż Oskar.

-A co z facetem o imieniu Wojtek?

Jak porażony prądem, Marek prostuje się w siedzeniu.

-Skąd o nim wiecie?-szepcze.

Alex wzrusza ramionami niby od niechcenia. Nie wydaje się być ani trochę spokojniejszy czy przekonany do wersji Marka. Obawiam się, że jeżeli zaraz to wszystko nie skleci się w logiczną spójność to będę go musiał od niego odciągać.

-Oskar znalazł jego numer w twoich bilingach.-odpowiadam.

-Boże...-wzdycha-Nie wierze...Wojtek to mój kolega, poznałem go podczas jednej z imprez
w naszej restauracji. Jego firma miedzy innymi zajmuje się organizacją wesel, zabrałem go ze sobą żeby pomógł mi wszystko przygotować.

-I nie masz z nim...

-Nie do cholery!-wali pięścią w stół ukrócając tym pytanie Alexa- Nie mam z nim romansu!

Facet jest stuprocentowym hetero.

Milczymy przez chwile. To ma sens, ale zostaje jeszcze jedna kwestia do omówienia.

-A co z kasą wybraną w Amsterdamie? Tysiąc euro.-Alex gwiżdże w udawanym podziwie- Spora sumka jak na jedno podejście.

Marek kręci głową na boki najwyraźniej nie wierząc w to co słyszy. Prycha przy tym i śmieje się nerwowo jakby zamieszanie, którego de facto jest powodem, cholernie go bawiło.

-Nawet wyciąg z konta mi przetrzepał?-mogę usłyszeć w jego glosie notę żalu.

Po raz drugi sięga do walizki. Wyciąga z niej małe pudełeczko, obraca je w dłoni i stawia przed nami z otwartym wieczkiem.

-Po to wybrałem kasę.

Alex zagląda do wnętrza złoto- granatowego pudełeczka. Mruga trzykrotnie po czym łapie je w dłoń i wydobywa z wnętrza spory pierścień. Czerwony kamień wielkości kapsla od piwa świeci w świetle żarówek padającego z wnętrza domu na taras. Umieszczony jest w zlocie i otoczony małymi, białymi kamyczkami. Z całą pewnością nie są to cyrkonie.

-Pierścionek?-blondyn nie kryje zdziwienia.

-Zaręczynowy.-oznajmia Marek.

O cho! Czuje się jak ostatni dupek i widząc jak przy mym boku Alex kręci się nerwowo na siedzeniu, jestem niemal pewny, że on też ma ochotę walnąć się w czoło.

-Pięknie.-mruczę pod nosem- To ma sens.

Alex zamyka wieczko i oddaje pierścień Markowi. Kiedy przyjaciel kładzie na nim dłoń nie wypuszcza go z uścisku.

-Wybacz stary.-mówi zabierając rękę.

Mam wyrzuty sumienia, a mina zbitego za nic psa jaka widnieje na licu naszego kumpla, ani odrobinę nie pomaga. Obdarowuje nas takim spojrzeniem jakbyśmy właśnie skazali go na śmierć. Już czuję, że po naszej wspaniałej przyjaźni zostało jedynie wspomnienie. Wątpię by Marek szybko zapomniał nam nasze zwątpienie w niego i miłość jaką darzy Oskara.

Na szkle zostanie widoczna, paskudna rysa.

-Wiem, że narobiłem sporo problemów ostatnim razem. Wiem, że Oskar był w cholernym dole i do końca życia będę tego żałował, ale kocham go i chcę spędzić z nim resztę życia.-mówiąc to przymyka powieki i masuje się po skroniach- A teraz bądźcie tak łaskawi i pozwólcie mi zajrzeć do mojego faceta, dobra?

-Jasne.-przytakuję.

-Mhm.

-Cześć.

Nie czekając na naszą odpowiedź, zgarnął ze stołu dokumenty i pierścionek ruszając do tarasowych drzwi.

Spoglądam na Alexa nie pewny co dalej ze sobą zrobić. Przyjaciel skina mi brodą w stronę bramy. Nie mogę się z nim nie zgodzić, że ulotnienie się stąd będzie najlepszym wyjściem.

Jeśli Oskar wpadnie w szał na widok Marka, rozpęta drugą wojnę światową. Jeśli da sobie cokolwiek wytłumaczyć...Wtedy tym bardziej nie chcę patrzeć na to co będzie się tu działo. Nie mam zamiaru wpaść na nagich kumpli oprawiających pojednawczy seks. Dzięki ale nie skorzystam.

-Dalej twierdzisz, że dobrze ci tak jak jest?-pytam z przekąsem stojącego przy ferrari Alexa.

Przyjaciel posyła mi znaczące skrzywienie warg.

-Owszem. Nie wiem co jest gorsze, bajkowe zakończenie czy złamane serce.

Kręcę głową na boki nie wierząc w to co słyszę. Nie należę do romantycznej części społeczeństwa ale on bije mnie na głowę. To ci optymista.

Żegnamy się stałym tekstem i odjeżdżamy w swoich kierunkach. Przez całą drogę nie przestaję szczerzyc się do siebie. Jestem cholernie zadowolony z zakończenia dzisiejszego dnia. Marek nie zapomni nam braku wiary, ale...

Oskar nadal będzie mieć swojego ukochanego przy boku i za miesiąc zostanie panną młodą. Już widzę oczyma wyobraźni jak ja i Alex będziemy wspólnie z nim oglądać ślubne kiecki w salonach. Potem dojdą wizyty u fryzjera i u kosmetyczki. Straci połowę oszczędności na dobraniu odpowiedniej peruki ale ujrzenie go szczęśliwego na ślubnym
kobiercu będzie bezcenne.

Oskar i Marek, para młoda. Nie mogłoby skończyć się lepiej.

3 komentarze:

  1. Super,czekam na ciąg dalszy ,tylko szybciutko:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam do czytania następnego rozdziału. Trochę to trwało ale już jest.

      Usuń
  2. Masz ciekawy sposób pisania. Dobrze się czyta.

    OdpowiedzUsuń